Mam to szczęście, ten niesłychany komfort w pracy, iż nie muszę zagadywać rzeczywistości, manipulować informacjami, a przede wszystkim, co najważniejsze, każda moja decyzja obdarzona jest wsparciem i zaufaniem. Nie musze się tłumaczyć, kiedy reaguję na jakieś dziwne sytuacje, a moja kocia intuicja nie pozwala na bierność i brak reakcji. Prawda zawsze jest najważniejsza, szczególnie kiedy na szali jest dobrostan zwierząt.
Zadane kilkanaście dni temu, proste, zwyczajne, niepodszyte żadnym podtekstem pytanie, wywołało lawinę obelg, pomówień, oszczerstw. Nie usłyszałam odpowiedzi na pytanie, które może i ma prawo zadać każdy, kto adoptował wystawionego do adopcji kota.
W zamian ruszył obrzydliwy hejt. Pytanie zadałam właścicielce organizacji działającej na rzecz zwierząt, nie osobie postronnej, prywatnej, nawet nie wolontariuszce jej stowarzyszenia. Rozmawiałam na czacie, nie na publicznym forum, by osobie, która dopiero zaczyna swoją formalną pracę nie stwarzać kłopotów, poddawać w wątpliwość słuszności decyzji, nie budować kłopotliwej atmosfery. Im bardziej kłopotliwe stawały się pytania, tym bardziej narastała wobec mnie agresja. Im celniejsze były stawiane wnioski, tym bardziej była bezczelna. Im celniejsze były moje riposty, tym bardziej się motała w odpowiedziach.
Wiadomo za kulturę i emocje dialogu odpowiadają dwie strony. Nie mam zamiaru przekłamywać swoich słów i przyznam szczerze, że moja wypowiedź miała wywołać zamierzony skutek. Osoba sama pokazała swoje prawdziwe oblicze. Ja dociekałam prawdy w sposób kulturalny, nie w moim zwyczaju jest pranie jakichkolwiek brudów na forum, a tym bardziej działanie naruszające dobre imię obojętnie jakiej organizacji. Śmieszne i dziecinne jest zachowanie, tym bardziej w przypadku, kiedy mnie odmawia się odpowiedzi zasłaniając RODO, a zaraz po rozmowie publikuje naszą rozmowę wybierając te fragmenty, które do oświadczenia pasują.
Każdy, kto mnie zna ma świadomość, że mnie się nie da zbyć machnięciem ręki.
Mogę darować złodziejowi zabór fundacyjnego mienia, mogę odpuścić drobne machlojki, ale nie spocznę, kiedy mam najmniejszą wątpliwość o losy i życie kota.
Nie robią na mnie wrażenia żadne szantaże, nie boję się spotkania z policją czy prokuratorem. Kiedy stawia się komuś zarzuty zawsze służby przesłuchują dwie strony, tylko tak można próbować dojść do jakiejś prawdy. Nie ma innej metody na rozwianie wątpliwości.
W całym tym bałaganie, posty, wpisy, deklaracje i oświadczenia pojawiają się i znikają. Zawsze zapobiegliwa i tym razem jestem na wszelkie ewentualności dobrze przygotowana. Osoba prowadząca stowarzyszenie w swej złości przekroczyła wszelkie granice, obraziła osoby, które od 25 lat adoptują od nas koty, najpierw od Grupy Kocich Opiekunek, a potem po transformacji z Kociej Mamy.
Będąc szefową fundacji, jej liderem, mentorem, ale i obrońcą, za to oszczerstwo naruszające dobre imię adoptujących nasze koty oraz pomagających nam w szukaniu fajnych domów lekarzy, techników i personel klinik czułam się w obowiązku przeprosić za słowa tej pani.
Buta kroczy przed upadkiem, buta zawsze źle doradza. Osobę reprezentującą organizację obowiązuje nie tylko dbanie o los przebywających pod jej opieką zwierząt, ale i kultura komunikacji z innymi.
Konflikt ewoluuje, zapytana reaguje zawsze tak samo, zamiast konkretnej odpowiedzi, tupie jak dziecko nogami pokazując jak bardzo niedojrzale podejmuje decyzje.
Czas płynie, a ja nadal nie usłyszałam konkretnej odpowiedzi.