Praca się toczy czyli konsekwentnie robimy porządek

Odwiedzające dwa miejsca bytowania kotów, starą zajezdnię tramwajową i plac przygotowywany do odgruzowywania, wolontariuszki, mówiąc bardzo delikatnie, wzbudzały niekoniecznie pozytywne emocje.

Chęć uporządkowania sytuacji kociej była zasadna, bowiem dotychczasowe karmicielki ograniczały swoją aktywność wyłącznie do stawiania misek. Liczba przychodzących na świat miotów nie była przyczyną spędzającą im sen z powiek.

Powiem tak, od lat łapię koty zabezpieczając je przed rozmnażaniem. Wchodzę różne środowiska mniej lub bardziej współpracujące i przychylne, ale hipokryzji w takim stopniu doświadczyłam po raz pierwszy. Tylko poczucie odpowiedzialności i konsekwencja cechująca nasze działanie powstrzymały moje emocje.

Kończymy rozpoczętą interwencję mimo bardzo nieprzychylnej atmosfery, obelg, pomówień.  Milczymy, robiąc swoje, starając się puszczać mimo uszu kierowane ku nam oskarżenia. Punkt zwrotny w ocenie tej akcji nastąpił w chwili, kiedy Fundację zaczęła szkalować osoba, na prośbę której zajęłyśmy się tym tematem. Jej bezczelność pokonała wszelkie granice niewdzięczności, nieuczciwości, wręcz głupoty.

Do zabezpieczenia zostają jeszcze dwa koty, oprócz kocicy złapanej w trakcie jednej z ostatnich wizyt. Wspaniałomyślność pani zdumiała mnie bezgranicznie, kiedy dotknięta dziwną amnezją stwierdziła, że tak naprawdę to Fundacja niewiele uczyniła dla mieszkających tam kotów. Czyżby więc moje wolontariuszki chodziły na łapanki z braku zajęć a wszystkie chore kociątka zgarnięte z tego miejsca są wytworem mojej bujnej wyobraźni i zwyczajnie je sobie wymyśliłam?
Ciekawa zatem na jakiej podstawie lekarki wystawiły Fundacji dość wysokie faktury?!

Ręce opadają, odchodzi jakakolwiek chęć, by dalej pomagać w chwili, gdy słyszy się takie bzdury. Jednak typowo dla mnie, zliczam za i przeciw bilansując straty i korzyści.
Korzyść:
17 uratowanych kocich dzieci, zabezpieczonych 16 dorosłych osobników.
Nakład:
oprócz faktur, wydatków związanych z funkcjonowaniem domów tymczasowych, niepotrzebnie zszargane nerwy, złe wspomnienia w gratisie.
Korzyść uboczna to poznanie fajnych ludzi przy okazji adopcji.

W ten oto prosty sposób jakby nie rozstrząsać problemu, nie ma innego dobrego rozwiązania jak zamknąć oczy, uzbroić się w cierpliwość, zdystansować się do pojawiających się karmicielek i dokończyć misję odławiając bytującą tam srebrną parę: sprytną kocicę i tatusia sprowadzającego na świat dzieciaki o bardzo nietypowym umaszczeniu.

Są interwencje prowadzone rutynowo, klasycznie, według opracowanego schematu, ich nawet nie gromadzi się w pamięci. Gdzieś tam w świadomości błąka się nazwisko przypisanego do niej kociego opiekuna, a kiedy ponownie wraca do Fundacji, uśmiech pojawia się na twarzy.

Są i takie jak te przy ulicy Kilińskiego: trudne logistycznie, bez wsparcia i komunikacji ze strony wyjątkowo przykrych kocich opiekunów. Wolontariuszki wracają tam jak za karę, by złapać ostatnie dwa koty, bo mają świadomość, że jeśli teraz zadanie zarzucą, cała ich praca zostanie zmarnowana, bo wiosną pojawią się kolejne młode.

Okoliczności nie są sprzyjające, na terenie pracuje ciężki sprzęt hałasując niemiłosiernie, szybko zapada zmrok, a jesienna słota sprawia, że koty rzadziej i na krócej się pojawiają.

Nie pora teraz płakać nad rozlanym mlekiem i gdybać co by było, trzeba działać. Przykry jest fakt, że nadal trafiamy na takie umysłowe betony i działania finalnie czyniące krzywdę kotom.