Pozytywna energia

Nie raz już tłumaczyłam, że za relacje Fundacja- kontaktujący- Szefowa nie ja jestem odpowiedzialna, a niestety ta druga strona zwana zainteresowanym, karmicielem, zgłaszającym problem czy interwencję. Jakoś tak dziwnie się składa, że szukający pomocy nie respektują granic, fundacyjnych zasad i norm, a niekiedy wręcz komunikacja przepełniona jest roszczeniem, butą, arogancją, wyniosłością i sprowadza się do wydania poleceń, a nie prośby o pomoc. Z mocą chcę raz jeszcze podkreślić fakt, że moja miłość do kotów jest przeogromna i to dla nich świadomie pełnię tę wariacką misję, bo inaczej mojego codziennego życia nie uda się jednym zdaniem określić. Nie oznacza to jednak, że pozwolę sobą manipulować czy też zwyczajnie wejść na głowę!

Uważam, że tylko spokojna, rzeczowa i konstruktywna współpraca na rzecz środowiskowych może realnie zmienić nie tylko ich codzienne życie, ale finalnie przekuć się na rewolucję mentalną w świadomości opiekunów, karmicieli i urzędników. Niestety, mimo lat pracy, koty i wszelkie działania z nimi związane, nadal traktowane są jak zło konieczne i spychane na dalszy plan. Ratujemy jeże, likwidujemy fermy zwierząt futerkowych, rozsyłamy petycje zabraniające chowu klatkowego, a nie potrafimy skutecznie rozwiązać kwestii ślepych miotów, kotów środowiskowych czy przepełnionych schronisk.

W przypadku kotów przykre jest zachowanie normujące życie malutkich osesków i zalecanie eutanazji jako najskuteczniejszy środek. Z tą hipokryzją walczę niestety bez skutku od lat.
Nie robią na mnie wrażenia zapytania w stylu : przecież zbieracie 1% !
Powiem szczerze i wyraźnie. To, co przekazują nam podatnicy, choć jest to znacząca kwota, jednakże w żaden sposób nie zapewnia możliwości prowadzenia Fundacji na tym poziomie, w tym stylu i w takim zakresie ilościowym przeróżnych interwencji. Kwotę zbliżoną do zebranej z odpisu zarabiam osobiście pisząc reportaże, które potem Iwonka zamienia na cele pomocowe. Ponadto prowadzimy Pchli Targ, na którym zbieramy dość solidny budżet. Wszelkie kwestie finansowe w Kociej Mamie są jawne i publikowane na stronie internetowej. Każdy, kto zechce poznać nasze wpływy i wydatki, ma swobodny dostęp do dokumentów księgowych.
Dlaczego po raz kolejny poruszam kwestię pieniędzy?

Przyczyna, jak zwykle, jest prosta. Ludzie bowiem mają nam za złe, iż nie marnotrawimy pieniędzy, nie godząc się na ich dziwne pomysły.
Kocia Mama nie funkcjonuje rok czy dwa. Widziałam już upadek niejednej prozwierzęcej organizacji, która dość niefrasobliwie traktowała kwestię finansowe, wydając pieniądze pochopnie na cele nie związane z ratowaniem zwierząt.
Styl i tryb działania, jaki wypracowany został w Kociej Mamie, nie opiera się na hotelowaniu kotów, bowiem taka aktywność bezsensownie wyprowadza z budżetu duże kwoty. Opłata dobowa za futro potrafi w naszym przypadku wygenerować przeogromną fakturę przy naszej ilości zabezpieczanych kotów.

Kiedy choć odrobinkę, na małą tylko skalę, nasz sympatyk zapozna się z taką filozofią działania, dostrzega ogromny kontrast w wolontariacie w odniesieniu do innych. Na palcach jednej ręki mogę zliczyć te organizacje, które, podobnie jak my, stawiają na domy tymczasowe. Mam świadomość, że zwierzęta powierzone do profesjonalnego hotelu, nie mącą spokoju Zarządu czy Prezesa. Aktywność z nimi związana to tylko opłata za fakturę oraz publikacja ładnych fotek adopcyjnych. W naszym przypadku, kiedy posiadamy kilkanaście domów tymczasowych, zadań i obowiązków mam niestety o wiele więcej. Jednak to my, działając oszczędnie, jesteśmy w stanie zabezpieczyć większą liczbę zwierząt. Tym sposobem dochodzimy do kluczowego tematu: dlaczego w całej Łodzi, na różną skalę, trwa od lat zbiórka darów i akcesoriów dla naszych podopiecznych. Bywając w przeróżnych placówkach, najczęściej zadawanym mi pytaniem jest to o liczbę kotów w Kociej Mamie i automatycznie drugie: ile ja mam osobiście ich w domu.
Nie wiem, czy wzbudzam zdumienie odpowiedzią, jednak cyfra maksymalnie 6 wywołuje przeróżne reakcje, tak samo, jak i ta wiążąca się z ilością kotów fundacyjnych. W enklawach ich liczba oscyluje bowiem od 150 do 200, a w domach tymczasowych generalnie jest zawsze bliska 100 kotów w różnym wieku.

Takie informacje zawsze wzbudzają sensację i motywują do pomocy. Nie oczekuję ogromnych zbiórek, a raczej takich na miarę możliwości danej osoby czy społeczności. Wdzięczna jestem każdemu za przekazane dary, zarówno te rzeczy po prywatnych, zmarłych kotach, przekazywane w wyniku wymiany drapaka lub kontenera na nowszy, ładniejszy model, czy organizowane przez młodzież, u której już bywała Kocia Mama. Znamy wiele szkół w Łodzi, mamy z nimi pozytywny kontakt, jednak są też i takie, w których relacje są wręcz przyjazne, tak jak w przypadku Kasi ze szkoły przy ulicy Centralnej czy Justynki ze szkoły przy ulicy Lermontowa.

Pandemia, wojna, ogólny kryzys. Kto zna Fundację, ma świadomość, jak bardzo trzeba zabiegać, by w tak trudnej rzeczywistości nie spowolnić normalnego działania.
Piękne jest to, że z ofertą pomocy przychodzą z własnej inicjatywy. Nie odwracają głowy, mówiąc: poradzą sobie! Justynka ogłosiła zbiórkę czas jakiś temu. W natłoku obowiązków mi to umknęło. Z ogromną przyjemnością spotkałam się w siedzibie z delegacją młodzieży i opiekunami. Sami dostarczyli zebrane prezenty, szczęśliwi, że w ten sposób mogą dołożyć i swoją cegiełkę. Nie ilość się liczy, a chęci, serce i aktywność.

Dla wszystkich nastały trudne czasy, ale mało kto ma świadomość, jakie to ma przełożenie na moją sytuację. Nie jest łatwo być szefową Fundacji, która wyrobiła sobie w branży taką, jak w naszym przypadku, markę. Kociarze mają zakodowane na twardo, że ja każdą interwencję dźwignę, z każdej sytuacji wybrnę i zawsze zadaniowo spadnę na cztery łapki. Tylko musimy pamiętać, iż zmieniły się diametralnie okoliczności. Wszyscy wysyłają pomoc walczącej Ukrainie, rozumiem i popieram to całym sercem, jednak darczyńcy też mają ograniczone zasoby i kiedy dają jednym, dla drugich brakuje.
Dlatego takie spontaniczne porywy dobrej woli dodają mi entuzjazmu, ponieważ mam świadomość, że Kocia Mama faktycznie zapadła im w serce i starają się, byśmy nadal pracowały jak dotychczas.

Dzieciaczki przydźwigały karmę, żwirek, przeróżne kocie sprzęty, a ja w zamian przekazałam fundacyjne linijki i smaczne krówki. Zawsze staram się odwdzięczyć, na ile mogę w danych okolicznościach, nic bardziej skutecznie nie zniechęca niż postawa roszczeniowa. Po wizycie otrzymałam sms : Pani Izo, dzieciaczki bardzo zadowolone ze spotkania, już planują kolejną akcję, a ja osobiście dziękuję za mega pozytywną energię i ciepło, które i mnie dodało skrzydeł, do zobaczenia wkrótce.

Konkluzja po tej wizycie nasuwa się sama. Każdy dostaje ode mnie to, po co przychodzi. Kiedy mam kontakt z kapryśną, wyniosłą, wszystkowiedzącą panią, wtedy automatycznie równam do jej nastroju, a kiedy pojawia się uśmiechnięta, sympatyczna dziewczyna, dosłownie z sercem na dłoni, momentalnie wchodzę w jej klimat. Energia komunikacji to niezwykle ważny aspekt, który mało kto dostrzega i docenia.