Fundacja pracuje według utartych reguł. Tak jest sprawniej, bardziej komfortowo przede wszystkim dla nas, tworzących tę organizację. Zima jest przeważnie spokojna: gromadzimy zapasy, naprawiamy sprzęt, poznajemy nowe szkoły, nowe przedszkola, nowych ludzi. Wiosną z napięciem oczekujemy czym zaskoczy nas lato, jak duży będzie wysyp kociąt, jakie spadną na nas atrakcje, operacje, wypadki, zdarzenia, którym trzeba będzie sprostać.
Między wyjazdami przekazujemy sobie koty i zadania, mieszają się role, przenikają obowiązki. Latem działamy odrobinę w innych standardach, ale dzięki temu podnosimy swoje wolontariackie kwalifikacje. Żadna z nas nie narzeka, że nagle trzeba lekko przemodelować swoje obowiązki.
Od 18 lat kieruję grupą kocich opiekunek i nigdy dotąd nie zdarzyło się, by moja organizacja pozostała na czas moich wyjazdów zaopatrzenia, bez kontaktu, nadzoru czy opieki. Zawsze, nawet kiedy internet był mniej dostępny, znajdowałam sposób, by sprawdzić, co się dzieje z moimi dziewczynami i kotami. Odpowiedzialność, konsekwencja, a chyba najbardziej oddanie misji, która modeluje i steruje moim życiem, sprawia, że wolontariuszkom obce są takie uczucia jak bezradność, obawa przed podejmowaniem trudnych decyzji.
Schyłek lata i początek jesieni to najtrudniejszy okres w pracy Kociej Mamy. Ludzie wracają z wakacji, działkowych wyjazdów, relaksu na wsi u babci albo znajomych. Ci bardziej empatyczni zalewają nas apelami o przyjęcie kociąt, całych rodzin albo dorosłych kotów. Nie sposób pomóc wszystkim, nie sposób otoczyć opieką zgłaszane mruczki. Mimo dużej liczby domów tymczasowych, mamy swoje ograniczenia. Staramy się nie łączyć miotów, nie mieszać maluchów z dorosłymi.
Procedury weterynaryjne ograniczają możliwość działania, bo nie da się przeskoczyć określonego przez lekarza czasu. Mamy pomagać, nie szkodzić, to najważniejsze przesłanie, dlatego koniecznością jest zachowanie odstępów czasowych przy rutynowych odrobaczeniach i szczepieniach.
Kot jak człowiek jest ssakiem, małe kociątko może reagować na leki nietypowo, podobnie jak dziecko. Szczególnie opiekunki kocich przedszkoli muszą być niezwykle czujne, roztropne i znające zachowanie i wszelkie reakcje – typowe i te odbiegające od normy. Muszą je odpowiednio interpretować i adekwatnie działać.
Rozumiem kierowane do nas zgłoszenia, jednak przeraża mnie brak rozsądku u opiekunów.
Przez ostatnie dwa tygodnie jestem zalana falą próśb, wszystkie dotyczące zaopatrzenia bezdomnych kotów. Nie wiem jak mam nazwać niektóre interwencje, mam mieszane uczucia, bo czytając niby typowego maila opisującego problem, konsekwentnie proszę o numer telefonu, bym mogła dokładnie poznać sprawę.
Często okazuje się, że „problemem” są domowe kocięta.
– No wie pani… – słyszę tłumaczenie, przypartej konkretnymi pytaniami. – Babcia ma dwie kotki, kocą się, ale małe nie mogą tam zostać, są zbyt małe.
Na pytanie o sterylizację, zapada cisza. Mam świadomość, że za moment będę uraczona jedną z tysiąca historii, które znam na pamięć. Nie złości mnie to zachowanie, raczej zasmuca bierność.
Inny przykład to opowieści o kotach, albo kocich rodzinach, które w czasie pobytu ludzi na działce zaufały i towarzyszyły.
– No wie pani, karmiłam ją całe lato. Maluchy bawiły się z dziećmi na podwórku, tu jest miło i bezpiecznie, ale jak wyjadę zostaną same w tej głuszy.
– A dlaczego tak późno pani zgłasza interwencję skoro to dość stara sprawa?
– Mam kontakt z… i tu pada nazwa znanej mi łódzkiej organizacji.
– Przepraszam, ale skoro jest pani pod ich opieką, oni prowadzą interwencję, to dlaczego chce mi pani kociaki przekazać?
– Bo oni nie mają takiej zdolności adopcyjnej, no i nie oswoją półdzikich podrostków.
Zmienia się styl rozmowy, intonacja głosu, pani już nie jest ani miła, ani słodko wylewna, tężeje coraz bardziej, kiedy wyliczam kolejne punkty złych decyzji. Rozumie, że słuchała rad osób niekoniecznie znających psychikę i zachowanie kotów.
– Mogła pani wykonać konkretną pracę, socjalizując kociaki, czasu było aż nadto. Teraz gdy mają prawie 4 miesiące, już pokochały wolność i bycie niezależnym. Zostały przy okazji lekko skrzywione, bo poznały ludzi jako karmicieli, którzy stawiają miskę, nie żądając nic w zamian.
Pani jest zła, rozgoryczona. Mam prawo odmowy, konsekwencje błędnych decyzji muszą ponieść doradcy. Nie ma innej drogi, bo FKM nie została powołana do opieki nad ludźmi skupionych w innych organizacjach.
Kolejną grupą są osoby opiekujące się kotami w przyblokowych ogródkach i pracowniczych działkach. Niechęć do sterylizacji, tłumaczona jest na setki sposobów, argumenty czasem odbierają mi mowę. Przytoczę tylko kilka: „okaleczanie, a ja kocham koty”, „tu koty mają co jeść, bo jest blisko do wysypiska śmieci”, „nie jestem wolontariuszką, tylko karmię”, „nie mam siły, zdrowia albo jestem zbyt wrażliwa” – te kwestie nie są już w stanie wpłynąć na moje ciśnienie.
– Czy jest pani/pan w stanie wziąć kociaka na ręce? – zawsze pytam, gdy mam wątpliwości odnośnie wiarygodności historyjki, którą raczy mnie karmiciel. Gdy rozmowa toczy się nadal, a odpowiedzi brak, przejmuję inicjatywę mówiąc , że zanim podejmę decyzję, na ocenę stanu faktycznego przyjedzie mieszkająca w pobliżu wolontariuszka. Wszelkie próby delikatnego się mijania z prawdą, matactwa lub wręcz kłamstwa wyrobiły moją czujność. Nie muszę oglądać mimiki rozmówcy, by odczytać uczucia, reakcje i emocje jakie wywołują moje pytania.
Ten bagaż, tę wiedzę, zgromadziłam właśnie dzięki aktywności społecznej. Obietnice, które składam, są przede wszystkim dla mnie ważne, dlatego zanim podejmę decyzję, jeśli tylko jest cień zwątpienia w przekazywane informacje, dla dobra wolontariuszek pełniących opiekę nad kotami, muszę poznać prawdę. Tylko w ten sposób mogę odpowiednio zaplanować przyjęcie nawet półdzikich kotów.
Rozsądek ale i rzetelna informacja zawsze są podstawą sprawnej interwencji.
Dlatego apel ode mnie: działamy w tej samej sprawie, kierują nami te same motywy, więc grajmy uczciwie jak jedna drużyna, twórzmy zespół!