Staram się, by praca Fundacji Kocia Mama była dla Sympatyków i Lubisi jasna, klarowna i przejrzysta. Żeby nie było tematów tabu, a wszystko, co nas dotyczy interwencyjnie, reklamowo czy projektowo, było opisane dokładnie z intencją powstania. I tak, przy okazji reportaży dotyczących edukacji, dzielę się nie tylko informacjami o przebiegu danego spotkania. Gdybym za każdym razem stosowała ten sam schemat, nie dość, że w połowie lektury odbiorca by usnął z nudy, to jeszcze zyskałabym opinię zmanierowanej, nieogarniętej emocjonalnie kobiety. Dlatego z uporem unikam wręcz maniakalnie rutynowej sztampy. Żeby pisać, trzeba mieć wenę, pomysł, zarys tematu, który chce się poruszyć. Nudne reportaże są taką samą szkodą, jak zajęcia prowadzone bez kota w stroju bardzo galowym. Każda okoliczność musi mieć swoją oprawę, także graficzną. My, edukatorki, jesteśmy również dość istotnym nośnikiem i żywą reklamą łączącej nas pasji. Każdy element używany podczas wykładu jest bardzo mocno przemyślany. I tak, oprócz oczywiście kotów, bo one zawsze grają pierwsze skrzypce, niezbędne są przedmioty umieszczone w magicznej kociej torebce. Dopełniają całości gadżety reklamowe i słodkości, a także, co może wzbudzić zdziwienie, nasza biżuteria i ubiór. Kociary zawsze rezygnują z eleganckiego ubrania na rzecz podkoszulki z kocim wizerunkiem, sweterka w koty czy kociej bluzki. Do tego oczywiście musi zaistnieć kocia biżuteria. Mamy torebki w kocie łapki, czapki, kurtki, nawet torby i walizki. Jednym zdaniem mówiąc, pasja w wielkim wymiarze, na ogromną skalę.
To, że szalenie lubimy wszystkie aktywności, które składają się na cały mega rozległy projekt, zebrany pod jednym hasłem: edukacja, to nie oznacza kompletnie, że każdy punkt rządzi się takim samym prawem. O ile wizyty w placówkach oświatowych wiążą się nierozerwalnie ze zbiórką karmy, o tyle są takie miejsca, do których chętnie zaglądamy, ale raczej w roli terapeutów i sponsorów.
Tradycją, niejedną zresztą, bardzo pielęgnowaną, jest to, że w przypadku, kiedy umawiamy się na wizytę u dziewczyny, z którą jesteśmy od lat dość mocno związani, nie tylko zawodowo, ale osobiście, nie mówimy na przykład, że idziemy na wywiad do Radia Łódź, a zwyczajnie, zadaję pytanie wolontariuszce: Czy pójdziesz ze mną do Izy, do radia? Albo: Czy masz ochotę spotkać się z Moniką w programie? I obie mamy świadomość, że pytam o program w łódzkiej telewizji.
Tak było także ostatnim razem, kiedy rzuciłam Bożenie: Chodź ze mną do Majki!
Nie musiałam tłumaczyć, że mam w planie wizytę w Łódzkim Towarzystwie Alzheimerowskim.
Projekt, mający za zadanie wykłady wspierające działanie lekarzy oraz terapeutów w spowalnianiu choroby otępiennej mózgu, prowadzimy z sukcesem w tym ośrodku, odkąd to Majka podjęła w nim pracę. To jest także regułą, iż życie samo modeluje niekiedy zakres, charakter i temat edukacji.
Nie raz pisałam, jak przebiegają typowe zajęcia. Są oczywiście koty, są cukierki, są malowanki albo inne rebusy, jest tylko precedens, nie organizujemy zbiórki karmy.
Myślę, że akurat w tym przypadku wyjaśnienia są zbędne.
Wykłady odbywały się sukcesywnie, adekwatnie do naszych wolnych terminów. Z Majką ustalenia zawsze były błyskawiczne, ponieważ wizyta nie miała żadnych klasycznych schematów. Przychodziłyśmy, dawałyśmy kotom pełną swobodę w działaniu, a temat prelekcji w moim przypadku, to nie jest żadna trudność. Witałam się ze słuchaczami serdecznie i oceniałam ich stopień aktywności tego dnia. Mimo, iż grupa jest stała w składzie, nie zawsze są w takiej samej intelektualnej formie. Mają swoje lepsze i gorsze dni i jest to oczywiście wypadkową licznych okoliczności, przyjmowanych leków, reakcji na bodźce czy nawet na pogodę. Nigdy nie mam wiedzy ani i nikt mi nie może zagwarantować, że akurat tego dnia połowa pensjonariuszy będzie aktywnie współpracować. Jedno jest pewne, spotkania pomagają dotrzeć do tych sfer mózgu, które odpowiedzialne są za przechowywane wspomnień. Nie byłam tam kilka lat. Powód jedyny prawdziwy: pandemia.
Wiele zmieniła, jeszcze więcej zaburzyła. Kiedy na popularnym portalu społecznościowym Maja udostępniła zdjęcie ze spotkania, skomentowała, kończąc retorycznym zapytaniem: Iza, to już siedem lat, kiedy nas znowu odwiedzisz? Bez wahania odpisałam: Kiedy tylko chcesz!
Bo taka jest faktycznie prawda. Nie zawsze projekt musi się spinać z konkretną dla fundacji pomocą. Bywa, że większą satysfakcję mamy po fajnie przeprowadzonym wykładzie. Praca społeczna to nie tylko profity, zyski, apanaże. To świadomość, że niesiemy pomoc i nie tylko kotom czy dzieciom.
Dla tych ludzi mało kto ma jeszcze czas. Maja i jej zespół sprawiają, że poprzez prowadzenie otwartej placówki, wiedza o tej chorobie dociera do grup ludzi, którzy byli kompletnie nieświadomi różnych aspektów jej towarzyszących. Kontakty z każdą organizacją czy grupą społeczną umożliwiają oswojenie się z tą chorobą, obalenie towarzyszących jej mitów i poznanie czynników, które ją sygnalizują. Wiedza to ogromna broń, świadomość daje szansę na reakcję, diagnozę, spowolnienie.
Choroby nikt nie oczekuje jak ulubionego gościa, ale kiedy wiemy, jak z nią postępować, można pokusić się o przygotowanie protokołu, opisującego schemat terapii. Diagnostyka zawsze jest wstępem do walki. Dając czytelne przesłanki, na co trzeba zwracać szczególną uwagę i w którym momencie podnosić alarm, w zasadzie troszczymy się o wszystkich bliskich, nie tylko o pacjenta. Każda choroba zmienia całą rodzinę, ale osoby cierpiące na otępienną chorobę mózgu, z uwagi na czasem ostre jej formy, zmuszają wszystkich domowników do opieki i troski 24 godziny na dobę.
Im więcej o niej wiemy, tym mniej się jej boimy i wstydzimy. Podziwiając zespół placówki, staram się dorzucić swoje trzy grosiki i postępuję tak, jak w przypadku prelekcji w najmłodszych grupach przedszkolnych czy starszych w żłobkach. Przytulają koty, głaszczą, dają im buziaczki i sadzają sobie na kolanach. Opowiadam ich historię, wrzucam zabawne historyjki, a po wykładzie, jako domowe zadanie, w zależności od aury, zostawiam malowankę albo jakieś wyliczanki.
Może i dziwna wyda się nasza współpraca akurat z ośrodkiem dziennego pobytu, ale, na szczęście, w prywatnej fundacji mogę podejmować projekty, które nie niosą za sobą korzyści finansowych, a tylko te typowo empatyczne, dedykowane na domiar bardzo szczególnym osobom. Udział we wspólnym projekcie to szalona satysfakcja z udziału w procesie, który w zasadzie przeciera nowy, pełen niewiadomych jeszcze szlak. Każde spotkanie jest okazją do obserwacji, ale i nasuwających się wniosków. Modelujemy bazę danych, dlatego podczas spotkania zawsze towarzyszą nam terapeuci, ponieważ to są także dla nich cenne wskazówki, jak ich pacjenci reagują na określone bodźce czy sytuacje.
Nigdy nie rozważałam udziału w takim badawczo- poznawczym programie. Życie zaproponowało, wybrało, zdecydowało. Jest to doświadczenie dla wszystkich, a dla fundacji satysfakcja, że odnalazła się i jest skuteczna w nowej dla siebie totalnie aktywności. Choć posuwamy się małymi kroczkami, błądzimy w sumie jak we mgle, to nikomu nie czynimy szkody, a wręcz przeciwnie, sprawiamy, że pojawia się na buziach słuchaczy ogromny, szczery jak u dziecka, uśmiech. Koty, ich urok, magia sprawiają, że budzą emocje i stymulują pozytywnie. Myślę, że właśnie reakcja na każdą wizytę jest czynnikiem, który bardzo mocno przemawia za kontynuacją aktywności. Dlatego pojawimy się niebawem!