Ponownie w Tataraku

Ludzi z pasją poznaje się od razu, momentalnie po kilku zamienionych zdaniach ma się świadomość, że oto spotykamy bratnią duszę, dla której nasze niby dziwactwa nie są problemem, a bardzo dobrze rozumianym uzależnieniem. Tak, praca na rzecz kotów, to nie tylko misja ratowania tych środowiskowych, to tysiące opinii, które powstają i krążą w kocim towarzystwie, a tworzone są w wyniku przeróżnych sytuacji, nie zawsze dla komunikujących się, miłych i sympatycznych.

Kiedyś, lata temu, bardzo bolało mnie zachowanie szczególnie środowiska, które nadal hołubiło z determinacją skostniały, przeżyty, kompletnie odrealniony styl społecznej pracy. Mało kto już pamięta jaka była reakcja na powstanie i decyzje Kociej Mamy. Aż piszczały z radości, komentując moje poza ich możliwością zrozumienia właściwego posunięcia, jak hejtowały w necie troskę o nowonarodzone mioty, jak szykanowały ratowanie i leczenie kotów kalekich. Teraz, po latach, życie pokazało dosadnie kto miał wyczucie, intuicję i rację. To, na jakie płaszczyzny wchodzi i świetnie działa Fundacja, to wynik wieloletniej selekcji wolontariuszy, ale i świadomego budowania zespołu. Zaufanie, to rzecz najważniejsza, podstawa wspólnej pracy, każdej interwencji czy aktywności. Mur wsparcia potrzebny jest dwustronny, nie tylko w razie potrzeby czy przy okazji jakiś publicznych działań.

Kiedy przyjmowałam zaproszenie od Jerzego, nawet nie sądziłam, że nasze pojawienie i opowieści, o tym co się dzieje w Kociej Mamie, trafi na tak duże zainteresowanie. Byłam sceptyczna, odnośnie rezultatu spotkania, bowiem z doświadczenia wiem, iż jeśli ktoś nie działał społecznie, a teraz w wieku 60 plus nagle poznaję przeogromną ofertę aktywności wolontariackiej i wachlarz towarzyszących aktywności na przeróżnych płaszczyznach życia, to raczej zacznie kręcić z niedowierzaniem głową niż zachęcą go moje słowa. Jednak życie jak zwykle weryfikuje i tym razem zadziało się dokładnie odwrotnie. O ile na pierwsze spotkanie jechałam pełna obaw, o tyle na drugie optymistycznie usposobiona.

Ponad 90 minut opowiadałam o Kociej Mamie, ale tym razem udział w wykładzie wzięła towarzysząca mi wolontariuszka, Blanka. Słuchacze mieli okazję poznać jej przemyślenia na temat wolontariatu, ale również wnioski, rezultaty, zmiany i przemiany jakie zaszły w życiu prywatnym, rodzinnym i zawodowym od momentu, kiedy zaczęła działać w Kociej Mamie. Blanka jest doskonałym przykładem jak życie i bycie z Fundacją zmienia poglądy, ale i dokonuje automatycznie przewartościowania priorytetów.

Zjawisko socjologiczne Kociej Mamy nadal wzbudza zdumienie. Nie ma drugiej takiej, nawet w minimalnym stopniu, działającej organizacji, która mogłaby się poszczycić podobnym rozmachem i wielopłaszczyznowością. Każda dosłownie dziedzina życia miasta jest nam bliska i zostawiamy w niej nasze kocie ślady. Myślę, a wręcz jestem pewna, iż mimo wszystko wiele z naszych pomysłów stało się inspiracją dla innych zwierzolubów. Cieszy mnie ten fakt niezmiernie, bowiem takie zachowanie jest najlepszą laurką dla przemian, które są wypadkową konsekwencji, uporu i stabilnej pracy.

Jak czuję przez skórę, a raczej rzadko zawodzi mnie intuicja, do biblioteki o fajnej nazwie „Tatarak” zajrzymy pewnie nie raz z projektami dedykowanymi dzieciom i dojrzałym kocim opiekunom.