Ta historia powtarza się cyklicznie i szczerze mówiąc, nie martwi mnie ani trochę. Jak wszyscy wiemy, Fundacja została założona w celu opieki i troski o koty, nie dzieląc ich według umaszczenia futra, wieku, stanu zdrowia czy rasy.
Zasady pozostają te same od początku, ale tylko wtedy, gdy problem dotyczy kotów. Inne obszary ulegają metamorfozie, przeobrażeniu i modyfikacji. W szczególności tematy niełatwe do zweryfikowania, takie jak opieka nad seniorami, ślepymi miotami, a od pewnego czasu także rasowcami, są traktowane z szczególną uwagą. Nie potrafię ani też nie chcę odmawiać pomocy kotom rasowym. Oczywiście, można by prowadzić dyskusję etyczną i moralną na temat rozmnażania takich kotów, ale to niestety temat rzeka. Dopóki będą się znajdować osoby, które chcą zarabiać na kotach, żadne argumenty nie powstrzymają tego procederu. Temat hodowli poruszałam już nie raz, ale dopóki mody na różne rasy będą trwały, zawsze znajdą się osoby, które zdecydują się na zakup kota, który nie jest w 100% rasowy. Zadowolą się również kociakiem w typie, jeśli tylko koszt będzie niższy, nawet jeśli nie ma dokumentów potwierdzających czystość genów. Ludziom nie zabronię spełniania swoich marzeń. Natomiast ja jestem w komfortowej sytuacji, ponieważ mogę realizować swoje pasje bez wyrzutów sumienia. Świadomie przyjmuję tylko koty, które są, mówiąc wprost, „niesprzedawalne”, czyli chore lub z defektami. Zdrowe koty buszujące w moim obejściu to rasy europejskie, czyli klasyczne biało-czarne dachowce.
Prawdę mówiąc, nie jestem w stanie dokładnie określić, od kiedy zaczęłam pomagać opiekunom kotów rasowych. Mój pierwszy kontakt miał miejsce kilkanaście lat temu, jeszcze zanim powstała grupa kocich opiekunek. Wówczas przejęłam dwa norweskie leśne koty od pani, która z powodu nowotworu miała udać się na oddział onkologii w szpitalu imienia Mikołaja Kopernika. Kontakt do mnie otrzymała od jednej z lecznic, z którą wtedy współpracowałam – Cztery Łapy.
Pani przegrała z rakiem, a ja tak jak obiecałam, kotom po kastracji znalazłam nowe domy.
To, że nie popieram rozmnażania kotów, to jedna kwestia, ale druga jest dla mnie bardziej przykra. Przejmując koty, zawsze proszę o ich książeczki zdrowia, aby móc zapoznać się z historią opieki nad nimi. W wielu przypadkach okazuje się, że szczepienia są wykonywane sporadycznie, odrobaczanie jeszcze rzadziej, a im starszy kot, tym więcej zaniedbań weterynaryjnych się kumuluje. Do głowy im nie przyjdzie, by zbadać kał czy zrobić morfologię krwi, choćby ten zwykły podstawowy profil. Zrzeczenia się kotów często są podejmowane bez konsultacji z hodowlą, z której kot pochodzi. To czysto handlowa transakcja, pozbawiona opieki i wsparcia, jakie oferujemy naszym kotom. Ich los bywa smutny, a życie wątpliwie dobre.
Teraz ponownie w Kociej Mamie mamy cudne koty, przejęłam trzy śliczne, łagodne kotki rasy brytyjskiej. Dwie w wieku 8 lat, jedna jeszcze zalicza się do młodzieży, ponieważ nie osiągnęła wieku trzech lat. Liliowa, niebieska i czekoladowa. Bajkowe to koty niesłychanie, takie powolne przytulaśne kluski z ogromnymi ślepuchami. J Jak zwykle, tradycyjnie przygotowałam dokument przekazania kotów, aby zapobiec wszelkim dywagacjom i złośliwościom na temat ich losu. Normą jest, że złe języki muszą mielić kłamliwe sensacje. Nawet jeśli jestem wściekła na byłych opiekunów, staram się nie działać mściwie. Podłość jest złym doradcą, a czyny dokonane pod wpływem emocji wracają do nas z podwójną siłą. Nie warto więc działać na szkodę, nawet wrogów czy nieprzyjaciół. Życie samo wystawi im rachunek za wszystkie paskudne i naganne czyny.
Kotki przejęłam sama, ponieważ chciałam poznać faktyczną prawdę o ich sytuacji, a nie tę politycznie poprawną, którą opowiada się znajomym czy sąsiadom. Potrafię zadawać pytania w taki sposób, aby dowiedzieć się o wszystkich okolicznościach, nawet tych trudnych i przykre, dotyczących zrzeczenia się kota. Nie piętnuję, nie oceniam, ale również nie zapewniam, że rozumiem i popieram decyzję. Mam świadomość, że moja opinia może być dla zrzekających się przykra, ponieważ nazywanie rzeczy po imieniu nie każdemu się podoba. Skoro mam pełnić funkcję ratownika, muszę wiedzieć, w jakiej wodzie przyjdzie mi pływać.
Nie muszę być lubiana ani miła, moim zadaniem jest spełnić swoją rolę, i to właśnie robię. Pilnuję przekazanych mi kotów najlepiej, jak umiem.
Nie ufam nikomu i nie wierzę w opowieści, dlatego zawsze sama sprawdzam koty, których opiekunowie się zrzekają. Jak zwykle są wyjątki od tej zasady, ale mogą mnie zastąpić jedynie szefowie klinik, z którymi współpracuje Fundacja.
Jak doszło do tej interwencji? Otóż zadecydowało o tym kocie zrządzenie losu. Dziewczyna, która została poproszona o pomoc w znalezieniu domu dla tej trójki, była przerażona falą chętnych gotowych do adopcji całej piątki w ciemno, ponieważ są jeszcze dwa małe kocięta, które dopiero co przyszły na świat. To wszystko wydarzyło się zaledwie jeden dzień po tym, jak zawiesiła ogłoszenie na forach.
Zrozumiała, że nie podoła zadaniu, nie umiejąc krytycznie weryfikować kandydatów ani mierzyć się z natłokiem chętnych. Bardzo dojrzale rozwiązała problem, wpisując w wyszukiwarkę hasło: „fundacja kocia województwo łódzkie”. W różnych frazach najczęściej pojawiała się Kocia Mama, więc, idąc za ciosem, weszła na stronę Fundacji i wysłała wiadomość na zamieszczony tam adres.
Zabawne jest to, że dziewczyna zwróciła się o pomoc do łódzkiej fundacji, podczas gdy koty przebywały w Zgierzu, a sama mieszkała w mieście oddalonym o 100 km od Łodzi.
Trójkąt koci, jak się patrzy!
Po przekazaniu kotki trafiły do kliniki, gdzie przeprowadzono sterylizację — to niezmienna reguła. Od wykonania zabiegu rozpoczynamy fundacyjny proces adopcyjny. O ile mogłam przekazać Lilkę do adopcji bez dodatkowych badań, o tyle pozostałym kotom muszę je zapewnić. Normą jest, że rasowe koty wspierają poprzez swoją adopcję koty dachowe, którymi opiekuje się Fundacja. Dlatego zawsze proszę o wsparcie finansowe przekazywane na nasze konto. Przy przekazaniu Lilki do nowego domu procedura badań została pominięta, ponieważ znam osobę, której powierzyłam kotkę, i mam pewność, że po rekonwalescencji Lilka trafi na badania do weterynarza, którego znam od lat. Morfologia, panel geriatryczny, odrobaczenie oraz szczepienie zostaną opłacone przez nowego opiekuna. Myślę, że nikogo nie dziwi takie rozwiązanie. W przypadku osób, których nie znam, nie odważę się zaufać, ponieważ wszyscy wiemy, że kiedy kot się rozchoruje, winnych zawsze szuka się po stronie tych, od których zwierzę zostało adoptowane. Chcąc uniknąć ewentualnych kłopotów, wolę sama przebadać kotki, aby mieć pewność, że nic im nie dolega.
Potencjalnym chętnym zalecam, zanim zdecydują się na rozmowę kwalifikacyjną, zapoznanie się z tym, jak należy opiekować się kotem danej rasy. Mają obowiązek dowiedzieć się, jaka powinna być jego codzienna dieta, na jakie kwestie zwracać szczególną uwagę i jakie zachowania powinny ich zaniepokoić. Uczulam, ponieważ kilkakrotnie przyjmowałam koty tej rasy, które mają genetyczną skłonność do tworzenia kamieni w pęcherzu. Dlatego zalecane jest regularne badanie moczu oraz USG pęcherza. Należy również pamiętać, że rasowy pacjent zawsze wymaga większych nakładów finansowych niż kot dachowy.
Fundacja przyjmując rasowe koty, nie traktuje ich jak handlowego towaru, dlatego proces szukania im domu będzie trwał dotąd, dopóki nie uznam, że tym razem jest on definitywnie ostateczny.