Nigdy nie byłam pieniaczką czy awanturnicą. Bacznie pilnowałam i nadal to robię, by z fundacją ani wokół niej, nie było żadnych afer, inicjowanych przez wolontariuszy, tym bardziej, by nie atakować innych. Każdy działa i postępuje, jak umie, nie mnie to oceniać, jednak nie każdemu rozwaga i przyzwoitość dają satysfakcję, a wręcz przeciwnie, niektórzy karmią się chorą sensacją, hejtem, kwestionowaniem dobrej opinii innych. Jak to mówili kiedyś u siebie, wideł się nie widzi. Bardzo „lubię” takie organizacje, których liderzy kompletnie nie mają żadnych dylematów, nie mają dystansu do kontrowersyjnych decyzji, wychodzą z założenia, że jeśli już się zdecydowali społecznie działać, to wszyscy z otoczenia powinni bezkrytycznie się z nimi zgadzać. A to niestety tak nie działa.
Wolontariat to nie etat. To nie ciepła posadka w biurze. To trudna praca, przede wszystkim z ludźmi, by ich nakierować w dobrym kierunku. Tu nie nasze pomysły są ważne, emocje czy potrzeby. Jesteśmy na służbie, która ma się przekuwać na to, by ratować, pomagać, ale nie krzywdzić.
Jestem kociarą, zawsze nią byłam. Jakoś tak specyficznie bliżej mi emocjonalnie do tych wrednych futer, ale kiedy inny gatunek potrzebuje pomocy, nie umiem popatrzeć wolontariuszce w oczy i powiedzieć: nie nasza branża!
Nie raz na pokładzie Kociej Mamy lądowały jeże, żółwie, ptaki, świnki morskie i chomiki.
Zawsze jakoś udało się wyleczyć i ogarnąć adopcyjny temat.
Z psami zawsze miałam pod górkę. Kompletnie nie umiem sobie z nimi radzić. Przez lata eliminowały się znajomości, bowiem ja zawsze z kotami pomagam, jednak kiedy poprosiłam o podobną pomoc w kwestii psów, zawsze spotykałam się z odmową.
Mając w wolontariacie osoby, pracujące w służbach mundurowych, oczywistym jest, że kiedy napotykają na problem, to zgłaszają go mnie. Mają świadomość, że znajdą nie tylko zrozumienie, ale i autentyczną chęć pomocy. Przy okazji rutynowych czynności, wynikających z codziennej służby, trafiły się dwa trudne przypadki, gdzie osoby, będące właścicielkami psów, nie potrafią znikąd uzyskać pomocy w kwestii sterylizacji.
Suki są zadbane, ich dzieci też. Mieszkają w domach, są rozpieszczane. Jednak z naturą się nie wygra. Rozmnażanie to naturalne przedłużenie każdego gatunku, a w obu przypadkach wszystko rozbija się o finanse. Obie kobiety nie przebiłyby się przez administracyjną machinę wymaganych procedur. Ani nie mają do tego głowy ani czasu, ani zdrowia. Wolontariuszki, znając zasady pracy fundacji, wiedziały doskonale, że nie będę miała problemu, by odrobinkę pomóc. Obie suki mają już zaplanowane sterylizacje. Proszę tylko o świadome domy dla ich dzieci. Szczeniąt jest, bagatela, dziewięć. Czarny miot to same chłopaczki, mama jest mała i drobna, to i one nie będą postawne. Gorzej jest w przypadku husky, to przeważnie duże, rosłe psy. W miocie są cztery suczki i jeden rodzynek, piesek. Wszystkie przekazane będą do adopcji na umowę z książeczką zdrowia fundacji, czyli opieka w przypadku zabiegów taka sama, jak u kotów, więc ulga dość znaczna. Po raz kolejny, licząc na dobroć i wsparcie przyjaciół fundacji, proszę, by pokazywać rodzinie i znajomym te psie dzieci, a nuż do któregoś uśmiechnie się los! Działamy! Promujemy!