Kronika życia fundacyjnego była jednym z najważniejszych prezentów na naszej tradycyjnej, corocznej Gali.
To, że ekipa knuje za moimi plecami, jest zupełnie normalne – to forma zabawy w kotka i myszkę, w której wolontariusze, niczym psotne dzieci, prześcigają się w wymyślaniu niespodzianki, celując oczywiście w taką, która wywoła u mnie łzy wzruszenia.
Znamy się doskonale – oni wiedzą, co mnie porusza, a ja potrafię wyczytać z ich twarzy wszystkie emocje i skrzętnie skrywane tajemnice. Nie dociekam, nie drążę, wchodzę w tę zabawę z pokerową twarzą, pomagając im utrzymać tajemnicę. Oni mają uciechę, spiskując, ja też – bo pilnuję, żeby w grupie knujących nie było „kreta”.
Kilka lat temu uprzedziłam Emilkę i Anetkę, które wolontariuszki są wobec mnie tak szalenie lojalne, że podzielą się każdą wiadomością, nawet tą, której dla dobra niespodzianki nie powinnam znać. Cóż, emocje mają różne reperkusje, a ja, chcąc uniknąć niezręcznych sytuacji, wolałam ułatwić i zabezpieczyć spisek.
Tajna ekipa prezentowa zawsze ma szalone pomysły, które trafiają prosto w serce. Tak było z obrazem Pitusia, kurtką z jego wizerunkiem czy właśnie kroniką dokumentującą nasze dokonania.
Pierwszą część, obejmującą kilka lat, wykonała Emilka. Podczas Gali otrzymałam ten wyjątkowy prezent – oczywiście popłynęły łzy, czyli spełnił się przewidywany scenariusz. Pomysł bardzo mi się spodobał, ale gdy przejęłam kronikę, jej uzupełnianie stało się moim zadaniem, które sumiennie realizowałam… aż do momentu, gdy dodatkowe obowiązki całkowicie mnie pochłonęły.
Ciągle miałam z tyłu głowy myśl, że zaniedbuję ten temat, ale zadania, które na mnie spadły w związku ze współpracą z Bankiem Żywności, a potem z marketami Tesco i Carrefour, pochłonęły mnie całkowicie. Logistyka i nadzorowanie programu dedykowanego ludziom były ważniejsze niż dokumentowanie naszej fundacyjnej pracy.
Ocknęłam się jakieś trzy lata temu i wręczyłam opasłą księgę Bożenie, mówiąc: Prześledź mój profil i wybierz stosowne zdjęcia. Niestety, kiedy zobaczyłam, co wybrała, zaniemówiłam!
Na wszystkich zdjęciach byłam ja – w różnych okolicznościach!
– Bożena, na Boga! To nie jest fundacja jednej gwiazdy! Nie taki jest sens i idea naszej działalności. To sukces zbiorowy, każdy pracuje na naszą renomę!
– Ale przecież to twoja Fundacja – usłyszałam w odpowiedzi. Poddałam się i po roku kronikę zabrałam, przekazując ją Kasi. Tu pojawił się jednak inny problem – z dostępem do sprzętu. Zdjęć do kroniki nie wydłubie się z pozycji telefonu, a przy trójce nastolatków dotrzeć do komputera mogła tylko w nocy, a ta jest przecież przeznaczona na wytchnienie, a nie społeczną pracę. Więc moja nominacja znowu okazała się pudłem.
Po kolejnym roku księga wróciła do mnie, a zaległości były już niestety kilkuletnie.
Genialne pomysły rodzą się na kamieniu. Aż się roześmiałam, kiedy skuteczny przyszedł mi do głowy. Ależ jestem zakręcona – rugałam sama siebie – że też wcześniej na niego nie wpadłam! Przecież nikt inny nie zrobi tego lepiej niż Ania, ona jest skrupulatna, sumienna i zna na wylot naszą codzienność. Zawsze jest w centrum wszystkich najważniejszych działań.
Kiedy obwieściłam jej moją prośbę, nie była szczęśliwa, wręcz lekko przerażona.
– Iza, to jest do nadrobienia kilka lat!
– Wiem, ale nikt oprócz Ciebie z tym się nie upora – stwierdziłam zgodnie z prawdą.
Od przekazania do wykonania upłynęło niewiele czasu. Nula jest zadaniowa, ona nie narzeka, nie odkłada, ma cel jasno określony – to działa.
Przy tej okazji złożyłam sobie obietnicę, że wydarzenia będziemy uzupełniać kwartalnie, bo tak jest najłatwiej zapobiec kłopotom i nie dokładać, i tak już obciążonym zadaniowo wolontariuszom, dodatkowych zadań.