Świat płacze, w przenośni i dosłownie! Od kilku dni obserwujemy bohaterskie działania ludności Ukrainy o prawo do spokojnego, niezawisłego życia.
Nie wchodząc w żadne spekulacje, polityczne, etniczne, gospodarcze czy historyczne, my matki, kobiety Fundacji od pierwszej chwili agresji stanęłyśmy do pracy by nieść pomoc.
Pierwszy transport z darami pojechał wcześniej niż zorganizowały się placówki administracyjne czy rządowe, a wynikało to z faktu, iż prywatnie mam dość mocne przyjacielskie kontakty z Ukraińcami, którzy wyjechali kilkanaście lat temu i tutaj zapuścili na nowo korzenie, traktując Polskę jako swoją drugą Ojczyznę.
W piątkowy wieczór, kiedy wszyscy jeszcze trwali w szoku, Andriej pojechał do Zosina przekazując to, co udało mi się w trybie od ręki przygotować. Zabrał ciepłą odzież, jedzenie, środki opatrunkowe i naczynia jednorazowe. Biegaliśmy oboje ponad godzinę na szybko ogarniając wsparcie. Misja jego połączona była z wizją lokalną i zebraniem informacji w jakim zakresie pomoc jest najważniejsza i najbardziej potrzebna. Tylko moment zajęło mi logistyczne uporządkowanie i określenie płaszczyzn pomocowych, tak by wolontariusze mieli świadomość jakie rzeczy mają przekazywać do siedziby.
To, że Fundacja włączy się szalenie aktywnie, nie podległo żadnej dyskusji, tylko tradycyjnie dla naszej społeczności, wszelkie aktywności musiały być dedykowane z sensem, potrzebą i logiką.
Od momentu, kiedy poznałam skalę potrzeb, Wolontariusze i Sympatycy Kociej Mamy byli na bieżąco informowani jakie przekazywać sprzęty, narzędzia czy przedmioty. Duży transport już tylko pod szyldem Kociej Mamy szykowany był na czwartek, czyli w tydzień po napaści.
Przerażone doniesieniami z frontu, pod wrażeniem bohaterstwa Narodu, płacząc pracowałyśmy.
Dumna jestem, iż żadna z nas nie jest bierna! Jeszcze takiej mobilizacji nigdy nie było w Fundacji. Dary spływały do siedziby, a zespoły wolontariuszek segregowały, układały, opisywały.
Wspieramy na kilku frontach: pierwszy najważniejszy to aprowizacja 6 wypraw. To, co gromadziłam przez lata: materiały opatrunkowe, wyposażenie sali operacyjnej, igły, strzykawki, nici chirurgiczne, maseczki, rękawiczki, sprzęt ambulatoryjny, wszystko to teraz pojechało na Ukrainę.
Oprócz tego przygotowałyśmy lekarstwa dla dzieci, środki higieniczne dla matek, syropy ale także owoce i słodycze.
Transport składał się z rzeczy dla wojska: namioty i nagrzewnice, dla matek i dzieci oraz szpitali. Nie zapomnieliśmy również o jedzeniu dla zwierząt. W drodze powrotnej przywieźliśmy pięć kobiet i dwoje dzieci. Korzystając z okazji, kiedy jedzie znany mi kurier, dokładamy rzeczy, wyroby i produkty, o które proszą nie tylko strzegący granicy, ale i ludność mieszkająca w głębi kraju. Nie obchodzą mnie opinie krytyczne, że wchodzimy z pomocą, ponieważ ani jeden grosz z budżetu fundacyjnego nie został w wyniku tej aktywności naruszony. Cała pomoc ofiarowana jest prywatnie przez wolontariuszki, osoby chcące dołożyć swoją cegiełkę oraz instytucje, do których zwracamy się ze stosownymi potrzebami.
Starając się zachować spokój, nie ulegając panice i atmosferze zagrożenia, jak zwykle złość, bunt i wściekłość przekuwamy na działanie. Na szczęście zawsze w sytuacji kryzysowej taką mamy postawę, a w obliczu zagłady impet i skala działania są jeszcze większe.