Miał się niby świetnie: swoją miejscówkę, pełną miskę i ludzi, którzy o niego się troszczyli.
Tylko jak zwykle w życiu bywa, troska o Jego przyszłość spędzała im sen z powiek, opiekunowie nie mieli pomysłu w jaki sposób przygotować Rudego do adopcji.
Bardzo chcieli znaleźć Mu dom… Bo miły, bo szalenie komunikatywny, a że wędrowca to wiadomo, natura zawsze o sobie daje znać.
Mimo intensywnej edukacji w temacie kocich obyczajów, nadal w społeczeństwie pokutują skostniałe stereotypy: że kotka musi mieć małe i być głodną, by dobrze łowiła myszy i szczury, wtedy jest z niej pożytek w wiejskim obejściu, a kocur musi znać siłę swego męstwa, wtedy walczy, jest dzielny i przegania intruzów z podwórka.
Świat leci naprzód w błyskawicznym tempie, ale niestety pewne kwestie pozostają niezmienne.
Rudy szedł przez życie i zbierał „ordery” swego męstwa, stracił oko a z biegiem lat coraz więcej szram i blizn zdobiło Jego futro. Tak to jest w przypadku niekastrowanych kocurów.
Myślenie, że po zabiegu będzie mniej waleczny jest niedorzeczne, bo przecież kłam tej opinii zadają nawet moje domowe, rasowe puchacze, które znoszą szczury i myszy, nie mówiąc o ptakach, dokumentując w ten sposób i dzielność ale i naturę myśliwego.
Kiedy pewnego dnia wrócił nie dość, że poturbowany to jeszcze ze złamanym ogonem, opiekunowie zrozumieli, że trzeba natychmiast dla Rudego szukać opieki. Nie może nadal się włóczyć po okolicznych wioskach w poszukiwaniu kocich atrakcji, bo jaki los go spotka gdy trafi na groźnego psa?
Zgodnie z powiedzeniem „Kto szuka, ten zawsze pomoc znajdzie” trafili na Kocią Mamę i Monikę, jedną z najbardziej rozsądnych i świadomych wolontariuszek w Fundacji.
Nie czas na wymówki, nie czas na wielkie słowa. Nie nasze emocje mają priorytet, liczy się zawsze dobro zwierzaka. Wszyscy doskonale zrozumieli, że Rudego los musi się odmienić, inaczej kocur marnie skończy. Zbyt ufny, zbyt towarzyski.
Kocur jakby wiedział, jakby przeczuwał, że opiekunowie szykują dość niecodzienną niespodziankę, więc postanowił zniknąć na kilka dni. Wrócił w stanie tak opłakanym, że natychmiast zawieźli Go do lecznicy. To była Jego ostatnia włóczęga. Klamka zapadła.
Prawie dwa tygodnie nabierał sił w lecznicowym szpitalu. Lizał rany, przyjmował leki, odsypiał. Odwiedzali Go systematycznie, codziennie. Wiedzieli, że to ostatnie wspólne chwile. Nie mogą zapewnić Mu domu, bo takie są realia i okoliczności.
Ale mogą pomóc Mu przetrwać w dość specyficznych dla Niego warunkach. On – koci niebieski ptak, nagle ograniczony, zmuszony do bezczynności.
Kastracja jest dla Niego początkiem nowego etapu w życiu. Wraz z nią Rudy rozpoczyna nowy rozdział, a dalej swoją historię będzie już pisał już pod skrzydłami Kociej Mamy.
Teraz zamieszka w Domu Tymczasowym, będzie się uczył jak być kotem kanapowym. Wszystkie zmiany są fajne, kiedy nie dzieją się radykalnie. Pobyt w lecznicy był swego rodzaju testem, jak Rudy odnajduje się w nowym środowisku, jak reaguje na inne zwierzaki, obcych ludzi, nowe zapachy. Kto kocha koty umie patrzeć i wyciągać wnioski, dlatego po dwutygodniowym sprawdzianie, mamy świadomość, że Rudy nie sprawi kłopotu ani większych problemów. Zaakceptował korzystanie z kuwety, nie wycofywał się emocjonalnie skazany nagle na tymczasowy pobyt w klatce. Rudy ma świetny charakter jest mądry i szalenie inteligentny, a co najważniejsze, fajną psychikę z cyklu: po co się życiem szarpać, lepiej przyjąć ze spokojem nowe układy i porządki.
Kilka najbliższych tygodni będzie żył w Fundacji, nadchodzi bowiem trudny czas wakacji i wprowadzamy tradycyjnie ograniczenia adopcyjne, szczególnie dotyczą one kotów dużych.