Pokłosie wojny

Wszyscy pamiętamy, jak pięknie zachowała się Fundacja Kocia Mama w obliczu wojny i jak naturalnym odruchem była decyzja o podjęciu akcji ratowania kocich ofiar konfliktu. Interwencja trwała kilka tygodni, a jej efektem było ponad 150 uratowanych zwierząt – sierot lub kotów świadomie przekazanych przez walczących bohaterów. Wszystkie znalazły spokój, miłość i troskliwą opiekę w nowych, polskich domach.


Koty trafiały pod skrzydła Fundacji nie tylko oficjalnym kanałem – z dokumentami, szczepieniami i chipami. Często przywozili je do naszego kraju ludzie uciekający przed grozą wojny, traktując Polskę jako bezpieczny przystanek w ich dalszej tułaczce. Koty, prowadzone przez swoich opiekunów w nieznane, szukały nowego miejsca na ziemi albo pozostawały u osób, którym zaufali ich właściciele.
Nie nam teraz oceniać decyzje i wybory, których dokonywali wówczas ludzie. Wojna burzy codzienny rytm życia, pozostawiając po sobie nie tylko zniszczenia materialne, lecz także dramaty, które tylko życie potrafi napisać. Nienormalne okoliczności wojny tworzą sytuacje, których w spokojnym, pokojowym świecie nigdy byśmy nie doświadczyli.
Historia kota, dla którego proszę o wsparcie w celu zgromadzenia funduszy na szalenie kosztowną diagnostykę, zaczyna się kilkanaście miesięcy temu. Nie ma znaczenia, kiedy i w jakich okolicznościach przekroczył granicę naszego państwa – ważne jest, że znalazł się na tej ziemi, w dobrym, mądrym i odpowiedzialnym domu, wraz ze swoim bratem lub towarzyszem z prowadzonej w Ukrainie hodowli.
Musimy pamiętać, że przed wojną Rosjanie zaopatrywali się w nietypowe koty właśnie w Ukrainie. Funkcjonowała tam i doskonale prosperowała ogromna liczba hodowli kotów rasowych, które były genetycznie modyfikowane przez ludzi. Im bardziej wydziwione były te rasy, tym większy zysk przynosiły hodowcom.
Ten bolesny i przykry temat to oddzielna kwestia.
Dlaczego akurat ta para kotów została w Polsce, nie dowiemy się już nigdy. Odczucia i wrażenia podsunęły nam różne sugestie, jednak nas interesuje stan faktyczny. Kolegi czy brata, już nie, przegrał walkę z FIP-em. Ten kot natomiast zmaga się z infekcją, której diagnoza nie potrafi znaleźć źródła. Badania, testy i analizy wykluczyły jakąkolwiek formę FIP-u. To dobra wiadomość, ale zła jest taka, że nadal błądzimy po omacku jak małe dzieci we mgle. Czas mija, kot je i żyje, ale wyniki nie pokazują żadnej ścieżki leczenia ani schematu, który moglibyśmy spróbować wdrożyć. Nie mamy wskazówki, więc działamy metodą eliminacji. Co kilka dni badamy krew, aby sprawdzić, jakie efekty zdrowotne przynoszą kolejne wprowadzane terapie. Do tej pory żadna z nich nie przyniosła nawet minimalnej poprawy.
Czy się poddajemy? Nie! Czy spisujemy kota na stratę? Nie! Czy mówimy „pas”? Nie!
To nie nasz styl, metoda ani rozwiązanie problemu.
Z reguły laik nie ma wiedzy na temat właściwej diagnostyki. Postaram się przedstawić to w prostej formie, krok po kroku.
Etap pierwszy: klasyczna morfologia rozpoznawcza, podstawowe testy, wymazy, USG, RTG, pierwsze zalecenia oraz leki.
Etap drugi: kontrola, wywiad, kolejne badania i analizy, zmiana antybiotyku.
Jaki będzie trzeci etap? Czekamy, co wymyślą prowadzący weterynarze. Nad zdrowiem tego kota deliberuje zespół, czyli konsylium, a nie jedna osoba, jak to bywa tradycyjnie.
Dlaczego Fundacja pochyliła się nad tym kotem? Jest kilka przyczyn. Po pierwsze, to zdecydowanie trudny przypadek, a jak wszyscy wiedzą, od takich właśnie zadań jest Kocia Mama. Nie zatrzymujemy się w połowie drogi – drążymy do skutku i szukamy rozwiązania, bo wartością nadrzędną jest kot, a nie wydane na diagnostykę pieniądze.
Mając wspaniałych weterynarzy na pokładzie, nie wyobrażam sobie udawać, że nie dostrzegam problemu, z którym boryka się wolontariuszka opiekująca się kotem. Sytuacja prawna nie ma wpływu na moją decyzję, ponieważ nikt, kierując się dobrym sercem, nie przewiduje, że przyjmie pod dach tak problematycznego kota.
Ktoś kiedyś powiedział, że Kocia Mama to więcej niż fundacja – to gromada ludzi, którzy wzajemnie się wspierają, troszczą i, przede wszystkim, razem ratują koty. Dokładnie tak dzieje się i tym razem.
Walczymy o tego kota z kilku powodów, a najważniejszym z nich jest ocalenie jego życia. To młoda istota, ma zaledwie kilka lat. Skoro jeden człowiek sprowadził go na świat, inny powinien zrekompensować mu życie w dyskomforcie, związanym z wywiniętymi, nieustannie wymagającymi pielęgnacji uszami oraz potrzebą wspomagania stawów z uwagi na zbyt krótkie łapy. Ten kot budową przypomina bajkowego elfa, a jednocześnie jamnika. Mocny, ciężki korpus dźwiga krótkie łapki. Przyroda sama nie wymyśliłaby takiego dziwoląga!
Kolejnym powodem jest chęć poznania prawdy o tym, jakie czynniki czy wydarzenia miały bezpośredni wpływ na pojawienie się tej niezwykłej infekcji osłabiającej kota. To niesłychanie ważne zadanie diagnostyczne – rozpoznanie przyczyny, ponieważ może mieć wpływ na przyszłość, gdy pojawią się koty z podobnymi problemami. Dzięki temu unikniemy strachu, który zawsze paraliżuje i zaburza racjonalne myślenie. Zawsze boimy się nieznanego, ale jeśli uda się właściwie opracować schemat, zyskamy narzędzia i środki, a właściwe rozpoznanie stymuluje do działania.
Tak właśnie dzieje się obecnie.
Fundacja słynie z leczenia trudnych przypadków. Przeważnie udaje nam się opracować właściwe terapie. Mamy kilka znaczących sukcesów w różnych dziedzinach: stabilizacja białaczkowych, wyprowadzenie z ciężkiej depresji, normalizacja życia kotów z padaczką i problemami neurologicznymi, a także pozytywne terapie farmakologiczne dla zwierząt z urazami pęcherza po wypadkach lokomocyjnych, z problemem kontroli oddawania moczu. Podaję te przykłady, ponieważ diagnostyka w tych przypadkach, ze względu na konieczność eliminacji metodą wykluczającą, była kosztowna, ale skuteczna. To właśnie ten argument przeważył i odsunął na bok wszelkie moje obawy czy wątpliwości.
Ocalenie tego kota może być wielką szansą dla innych jego kolegów, dlatego należy podjąć ryzyko, które może zakończyć się tylko w sposób zero-jedynkowy: porażką albo zwycięstwem, ponieważ w tej walce nie ma innego rozwiązania.
Licząc na naszą dobrą passę i mając doświadczonych diagnostów, trzymamy mocno nasze koty za łapki i wierzymy, że uda się wpaść na właściwy trop.

 

Opublikowano w kategoriach: Łódź