Mam świadomość, że pisząc każdy projekt przy okazji podejmuję wyzwanie, porywam się z motyką na słońce, mierzę się każdego dnia z problemami, które, prawdę mówiąc, sama sobie funduję. Tylko analizując moje położenie z pozycji szefowej, tak naprawdę, by być uczciwą sama przed sobą, z szacunku dla ludzi, którzy mi zawierzyli, zaufali, podążają za mną, ufając w moje wybory, właśnie w trosce o ich emocje i mój spokój sumienia, muszę wykonywać z uśmiechem na ustach tę tytaniczną pracę.
W chwili, kiedy pierwszy raz powiedziałam: zaufaj, ja jestem, trwam, czuwam, oni podnoszą koty, ratują, oddają serce, uczucia. Ja właśnie dla nich muszę być w dyspozycji, bo inaczej nie miałaby sensu praca.
To, że mam wybitną fundację, jest publiczną tajemnicą. Wszyscy zazdroszczą otaczającej mnie ekipy. Nie wiek się liczy, nie wykształcenie, a wola działania, troska o innych i uczciwa komunikacja.
Nigdy nie przypisuję sobie nie swoich zasług. Cieszę się, że daję wolną przestrzeń, by wolontariusze rozwijali skrzydła. Drogowskazem do Kociej Mamy zawsze są koty, jak dalej potoczą się wzajemne losy, nie wynika to z mojej dobrej czy złej woli, a zależy wyłącznie od wolontariusza i jego tylko pomysłu, jak spożytkuje bagaż zaufania, jakim każdego obdarzam.
Te zajęcia prowadziły osoby, które w dość specyficzny sposób trafiły do fundacji, ale oczywiście przez koty. Obie sytuacje, choć ich przerażały, dla mnie były zupełnie normalne. Finał obu interwencji był w obu przypadkach taki sam, wyrazili wolę bycia wolontariuszami. Choć, prawdę mówiąc, miałam pewne obawy z uwagi na ich sytuacje życiowe, ugięłam się pod ich uporem, niezłomnością, godnością i honorem. Kasia zadała swoją postawą kłam wszystkim, którzy zasłaniają dziećmi własną bezradność i brak woli do społecznego działania. Samotna matka od kilku lat łączy wolontariat z obowiązkami mamy i głowy rodziny, angażując przy okazji trójkę swoich dzieci. Grzegorz przechodził rozmowę weryfikacyjną szalenie dzielnie, torpedując wszystkie moje obawy, wynikające z jego niepełnosprawności. Nigdy nie upieram się bez sensu przy swojej decyzji, więc pod wrażeniem determinacji, uległam i miło mi stwierdzić, że o mały włos, a moja zła ocena okoliczności pozbawiłaby mnie fajnego współpracownika. Nie słowa budują relacje, a pewność, że druga osoba spełnia deklaracje i poważnie je traktuje.
Ten duet, Kasia- Grzegorz, zrodził się naturalnie.
Najfajniejsze jest to, że ostatnie wykłady w przedszkolu, które dobrze znamy, ponieważ uczęszczała tam córka Grzesia, Weronika, prowadzili przy udziale Tomka i czarnej kotki Rysi. Zarówno dziecko Kasi, jak i ukochana kotka, po raz pierwszy mieli okazję uczestniczyć w takim wydarzeniu. Sytuacja klasyczna dla naszej społeczności, życie fundacyjne miesza się z codziennością, dzieci dorastają w kompletnie innej atmosferze niż ich rówieśnicy, dla nich praca społeczna, troska o słabsze, bezbronne istoty nie jest okolicznością nadzwyczajną, oni tą atmosferą są przesiąknięci są od zawsze, uważając ten stan za normalny.
Zadania dzieciom wprowadzamy stopniowo. Nikt ich nie rzuca na głęboką wodę, nie przytłacza, nie zaburza rytmu normalnego dojrzewania. Najpierw uczą się, że rodzic ma dodatkowe obowiązki, ale nie takie, które wywołują zniecierpliwienie czy złość. Kiedy dziecko dorasta, automatycznie delikatnie wprowadza się w listę jego zadań nie tylko obowiązki, wynikające z uczęszczania do szkoły czy bycia członkiem rodziny. W naturalny sposób zaangażowanie rodzica, aktywność fundacyjna, przenosi się na potomstwo. Nie zmuszamy, nie wymuszamy, sugerujemy, wskazujemy i oczywiście szalenie jesteśmy dumni, kiedy z ziarnka coś fajnego kiełkuje.
Dzieci nasze mają szansę iść inną drogą niż rówieśnicy, a drogowskazem do bycia społecznie użytecznym oraz mentorami są ich rodzice.
Aktywność w fundacji naturalnie kształtuje większą świadomość u naszych pociech, ponieważ przekazujemy im istotne wiadomości przy okazji codziennych czynności. Nie planujemy pogadanki, nie aranżujemy stosownych okoliczności, pakując kota do kontenera i torbę z akcesoriami pomagającymi prowadzić spotkanie, tłumaczymy dlaczego i z jakiego powodu pogadanki są tak ważnym elementem działania fundacji oraz jakie jest ich przełożenie na rozwój, kondycję oraz reklamę. Zawsze jest drugie dno. Nie ma sytuacji zero-jedynkowych, trzeba dzieci nauczyć myślenia i racjonalnej analizy. Każdy dzień jest do tego dobry, każda sposobność i okoliczność, trzeba tylko uważać, by z nauczyciela wiodącego nie stać się nudnym zrzędą. Złoty środek trudno jest wypracować, jednak analizując priorytety, łatwiej podjąć odpowiednią decyzję.
Cała ekipa pracowała zgodnie swoim tempem. Jednym z największych atrybutów prowadzących pogadanki jest fakt, że sami są rodzicami, wiedzą doskonale, jak skupić uwagę i kiedy nadchodzi moment, by skończyć opowieści, a zacząć kocie makijaże.