„To jakaś paranoja” pomyślałam słuchając relacji Maryli. Nadchodzi chyba koniec świata, ludzie nagle zapominają o najważniejszych prawach i uczuciach, zbliża się Armagedon?
Dopiero co Monika pochowała dwa zbyt wcześnie zabrane od matki kociaki, teraz Maryla donosi o kolejnej 8 zabranej kotce tuż po porodzie… Słowa bardzo niecenzuralne cisnęły mi się na usta.
Maryla mówiła dalej:
– Kociaki znalazł pan w Pabianicach, lokalne organizacje odmówiły przyjęcia, podali kontakt do nas.
– No tak najprościej! Fajnie się spycha robotę na Kocią Mamę – kolejne epitety poleciały w eter – Jak oceniasz predyspozycje pana? Poradzi sobie z opieką nad oseskami do rana?
– Spokojniejsza będę jak je do mnie przywiezie -jeśli oczywiście wyrazisz zgodę – zawiesiła głos dziewczyna.
– Maryla, mam złamaną rękę a nie chorą głowę! – już puściły mi nerwy. Zaczęłam kombinować jakby tu maluchy uratować. – Skoro pan jest kompletnym dyletantem, nie możemy zostawić go bez pomocy, nie wie jak karmić, masować, pielęgnować. Jeśli odmówimy, kolejnym razem odwróci głowę…
– Mleko mam – uspokajała wolontariuszka – Ty myśl jak wybrnąć z tej dramatycznej sytuacji. Podobno oseski mają jeszcze pępowiny.
– O matko! Czyli dopiero co się urodziły! Jak tak można?!
Nie była to dobra rozmowa na wieczorną porę, zanosiła się koszmarna noc dla nas obu.
Ranek.
– Maryla?
– Mam 6, pan gdzieś znalazł miejsce, gdzie podłożyli dwa. Jedzą, śpią, mają ciepło, szukaj kotki, nie wykarmię, są zbyt małe, działaj!
Wykonałam dwa telefony, do opiekunek, od których kilka dni temu przyjęłam kociaki by pomóc adopcyjnie.
Jedna z pań była chętna, ale kłopot był z kotką, zbyt dzika, niezależna, trudna do odłowienia. Druga pani, opiekunka mieszkająca pod Łodzią, odmówiła, stwierdzając, że ma teraz inne priorytety. W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam… Jeszcze kilka dni wcześniej wychwalała Fundację pod niebiosa, była miła, mamiła ofertami wsparcia, a teraz, kiedy mogła się zrewanżować i dać mi kotkę na 6 tygodni, wybrała inne zakończenie naszego kontaktu.
To był piątek.
Napisałam apel: „Kochani potrzebuję mamkę, umierają mi maluchy.” i czekałam.
Bałam się każdego telefonu od Maryli.
Sobota
– Mam 5. Ale 2 są bardzo słabe. Odezwał się ktoś? – słyszałam w jej głosie nadzieję zmieszaną z rezygnacją i zmęczeniem.
– Cisza – rzuciłam wściekła z bezsilności.
W niedzielę wieczorem dostałam wiadomość, że jest kotka-mamka, rezyduje w lecznicy, kociaki ma już samodzielne, można pytać karmicielkę, może wyrazi zgodę.
W poniedziałek rano, bladym świtem dzwonię do Maryli.
– Już tylko są 4.
– Mam kontakt do opiekunki kotki bezdomnej, dam ci telefon, zadzwoń, przedstaw sytuację, upoważniam Cię do negocjacji, tylko uprzedzam, ta pani nie kocha mnie, ani Fundacji, ale może ulituje się nad ich losem. Będą roszczenia, za darmo kotki mi nie da, więc na wstępie uprzedź, że Szefowa prosi, by żądania były rozsądne.
O godzinie 9 odbyła się rozmowa. Opiekunka kotki była kompletnie zaskoczona, kiedy Maryla przedstawia się jako wolontariuszka Kociej Mamy.
– Ale przecież pani szefowa mnie nie lubi…
– Wiem – spokojnie wyjaśnia Maryla – Wasze animozje nie są ważne w tej chwili, walczymy by maluchy przeżyły, są granice dumy i złości i na szczęście Szefowa umie je właściwie określić. Prosimy o szybką decyzję, bez względu na to jaka będzie.
Teraz liczyła się każda godzina, kolejne kocię słabło…
O 12 zadzwoniła Maryla.
– Żadnych wieści nie mam. Pamiętasz te kociaki na Skierniewickiej? One teraz kończą 5 tygodni.
– Pamiętam, ale to ostateczność…
O 15 przestałam zerkać na telefon.
Już wiedziałam, że muszę inaczej działać.
– Dzień dobry, pani komendant – cieszę się, że trafiłam na jej dyżur- od lat Fundacja wspiera wasze działania, nigdy o nic nie prosiłam, ale teraz nie mam wyboru.
Szybko zreferowałam sytuację
– Proszę o asystę patrolu podczas interwencji. Środowisko jest bardzo nieprzychylne i mało bezpieczne, ale tam mieszka bezdomna kotka z dziećmi, muszę ją przejąć inaczej te u Maryli odejdą…
w słuchawce zapadła cisza, usłyszałam brzęk drugiego aparatu. Serce mi kołatało jak szalone.
– O 17 patrol będzie na miejscu, zorganizuje pani do tego czasu transport?
– Nie ma problemu, dziękuję, do zobaczenia – odparłam pełna nadziei.
– Maryla, dzwoń po Pawła, uprzedź Anię w lecznicy, przejmuje dziś od Ciebie maluchy, jedziemy na Skierniewicką, spokojnie będziemy bezpieczne, zaopiekuje się nami patrol.
– A Ty gdzie? – usłyszałam pytanie, kiedy szarpałam się z bluzką.
– Na interwencję, Maryla sobie sama nie poradzi nawet ze wsparciem patrolu, nie mam wyjścia!
– Mało Ci złamana ręka?
– Nie mam teraz czasu na wymówki. – machnęłam zdrową ręką – Obiecuję, będę uważać!
Przebieg interwencji nie jest w tej opowieści najważniejszy, dostałam więcej niż zamierzałam. Oprócz mamki i dwóch smarków udało się jeszcze 4 maluchy uratować.
O 18 Maryla odebrała wreszcie telefon od opiekunki, na który czekałyśmy tyle godzin.
– Dziękuję bardzo, przekażę wiadomość Szefowej, ale już pomoc zbędna, zdobyłyśmy mamkę, przyjęła maluchy i właśnie karmi.
Gdy skończyła relację, wzruszyłam ramionami.
– Maryla, przecież uprzedzałam, że tak będzie, jesteś naiwna jak dziecko. To żądanie jest żenujące, to bez mała oferta handlowa, takie zachowanie to skandal. Dlatego ta pani nie działa z nami, podziękowałam jej za wolontariat.
Po kilku dniach zadzwoniła ze skargą Ania z Filemona:
– Iza, ta kotka matka mnie bije łapą, nie daje ruszać kociaków!
– Super – roześmiałam się – Ania, poprzednie dzieci żeśmy jej zabrali to tych pilnuje, mądra mamucha.
Z sześciu przeżyły trzy. Dwa kolejne, których matki zginęły, podłożyłam bez podawania ludziom ceny, za jaką uratuje kocie życia.
Piątka sierotek ssie mleko tej samej matki, bawią się, śpią i szczęśliwie rosną, a my dziękujemy Bogu, że zawsze spadamy na cztery łapki.