Czas mija, a my konsekwentnie wędrujemy po Łodzi, spotykając się z dziećmi, by snuć nasze kocie opowieści, ucząc szacunku i miłości do tych, które są tak szalenie uparte i niezależne. O kotach powstało tysiące historyjek, anegdotek i dowcipów, wszystkie rzecz jasna oparte na faktach ze wspólnego życia. Każdy, kto idzie przez życie, mając obok siebie kota, psa, czy jakieś inne zwierzę, może godzinami rozprawiać o śmiesznych, a czasem niesamowitych zdarzeniach, których bohaterami są czworonożne, latające czy pływające istoty. Te historie niezwykle się przydają podczas zajęć edukacyjnych, ponieważ są nie tylko fajnym, ciekawym akcentem, ale pokazują niektóre cechy charakterów zwierzaków.
Ostatnio gościłyśmy na jednej z najstarszych łódzkich ulic, gdzie w kompletnie niepozornej, zabytkowej kamienicy, odrobinę z zewnątrz zaniedbanej, czekającej w kolejce na remont, mieści się urokliwe przedszkole.
Jak to w typowej, tradycyjnej zabudowie, gdzie lubowano się w układzie amfiladowym, z dużą ilością małych korytarzy, aby dotrzeć do poszczególnych grup, potrzebowałyśmy pomocy pani przewodniczki. Grupy nie były bardzo liczne, a że my tego dnia miałyśmy dość mocny zespół edukatorek, postanowiłyśmy pracować w trybie równoległym. Ostatnimi często tak edukujemy, co sprawia, że ani my ani koty nie jesteśmy tym obowiązkiem zbyt zmęczone. Wpadamy na godzinkę, wprawiając wszystkich w radość, zostawiając miłe, ciepłe wspomnienia o Fundacji i szybciutko wracamy do swoich codziennych zajęć, ciesząc się z wypełnionych po brzegi zebraną dla nas karmą samochodów.
Tym razem dzieci miały nie lada radość, bowiem na zajęciach gościły aż cztery koty. Gosia z Olgą malowały dzieciaczkom kocie wąsiki i uszka, a ja, Ania, Ela i Kasia opowiadałyśmy kocie historie. Każda z nas ma swój wypracowany, ulubiony schemat, taki grafik, według którego prowadzi wykład. Ja generalnie nigdy swojego nie powielam, zawsze pracuję, kierując się intuicją. Mając za partnera wypróbowanego w różnych sytuacjach kota, idę do najtrudniejszych grup, wiedząc, że Iwan nie straci cierpliwości i nie wpadnie w panikę. Kiedy gromadziłyśmy materiały dydaktyczne, zapytałam, która grupa jest najtrudniejsza. Kasia zdecydowała, że bierze grupę najstarszą, gdzie są dzieci jej koleżanki. A to dopiero kumoterstwo! Śmiejemy się.
Szybko podjęłam decyzję i wybrałam maluszki, trzylatki. Tylko w asyście Iwana w dość komfortowy sposób będę mogła pracować z tak malutkim odbiorcą.
Nikt, kto nie prowadził zajęć z tak małymi dziećmi, nawet sobie nie wyobraża, jak trudno skupić ich uwagę i utrzymać ciszę, nawet przez czas tak krótki, jak trzydzieści minut. To są dzieciaczki, które dopiero uczą się przedszkolnych reguł i swoim zachowaniem bardzo przypominają koty. Mówią, kiedy się ich nie pyta, wstają, gdy mają grzecznie siedzieć, nastrój zmienia im się momentalnie i tak naprawdę trudno ocenić, czy zareagują śmiechem, krzykiem czy płaczem.
Bycie szefową to nie tylko reprezentacja Fundacji, to przyjmowanie zawsze najtrudniejszych zadań.
Skoro umiem pracować z trudnymi kotami, wykorzystałam to i oboje z Iwanem udaliśmy się do najmłodszej grupy. Olga była lekko przerażona, widząc te bobasy, ale z pomocą pań opiekunek udało nam się świetnie wypełnić zadanie.
Wolontariuszki pracujące w pozostałych grupach wychodziły uśmiechnięte, a jest to sygnał, że miło spędziły czas z dziećmi.
O tym, jakim wydarzeniem była nasza wizyta, świadczył fakt, że wszystkie grupy zeszły na wspólne, pamiątkowe zdjęcie!
Bardzo dziękuję za niezwykle miłe spotkanie i serdeczne przyjęcie. Wdzięczna ogromnie za dużą ilość karmy, mam nadzieję, że za rok Fundacja ponowie zagości w tym przesympatycznym przedszkolu. Do zobaczenia!