Po nitce do kłamstwa

Ilość adopcji w ciągu roku jest czynnikiem decydującym o standardzie, jakości oraz efektach pracy domów tymczasowych. Książeczki zdrowia nie drukowane są po to, by podnieść własne ego, a są jednym z najważniejszych dokumentów fundacyjnych, chyba o randze nawet większej niż sygnowana logiem umowa adopcyjna. Książeczka zostaje założona podczas pierwszej wizyty kota w klinice i zaświadcza, że mruczek jest pod skrzydłami Kociej Mamy już do końca swoich dni, niezależnie od ich ilości.

Dla nas oczywiście opcja długiego życia jest najlepsza, jednak nie mamy wpływu na okoliczności niezależne, nagłe zdarzenia losowe czy, niestety, choroby. Fundacja wypracowała pewien szablon i trzymamy się każdego wpisanego weń punktu. Nie może być opcji, że koty wychodzą spod naszej opieki bez wpisu odrobaczenia, szczepienia czy zabiegu. W każdym przypadku, kiedy opiekun tymczasowy prosi o pomoc przy szukaniu domu, powinnam otrzymać jasny, czytelny raport, nie tylko o usposobieniu, ale także o zaopatrzeniu weterynaryjnym. Pamięć ludzka jest ulotna, bywa, że po kilku latach fakty zacierają się w pamięci albo wręcz kojarzymy je kompletnie inaczej. Papier zapamięta wszystko, każdy wpis, datę, rodzaj czynności. Systemy komputerowe czasem ulegają awarii, wtedy najbardziej cierpi baza danych zwierzęcych pacjentów. Unikając kłopotów, staramy się pilnować kocich dokumentów.
Moje tradycyjne dyżury to nie tylko rady, porady, wskazówki. To przede wszystkim odsiewanie kłamstwa od prawdy, dążenie do poznania faktycznego stanu rzeczy. Ktoś może unieść brwi ze zdziwienia, że takie sytuacje w ogóle się zdarzają, ale mówiąc szczerze, kompletnie nie rozumiem, w jakim celu opiekunowie ukrywają okoliczności, które, kiedy ujrzą światło dzienne, nominują ich do roli kłamczuchów. Sytuacja powtarzająca się dość często to blokada adopcyjna, czyli wymyślanie wyimaginowanych problemów w celu zniechęcenia potencjalnego chętnego na adopcję kociaków, którymi opiekuje się osoba tymczasowo. Z boku sprawa przedstawia się jeszcze gorzej, ponieważ kocięta widnieją na stronie z moim telefonem, dlatego to bezpośrednio ja jestem obwiniana za odrealnione zachowanie osób, które nie potrafią pogodzić się z faktem, że rozstanie z mruczącymi podopiecznymi powinno dla nich być radością, a nie powodem do żalu, przykrości oraz piętrzenia trudności, które zniechęcają chętnych i narażają na szwank przede wszystkim fundacyjny i mój branżowy wizerunek. Położenie moje jest jeszcze bardziej skomplikowane, bo o ile mogę mieć wpływ na decyzję wolontariuszy, osoba zewnętrzna nie musi wcale respektować moich próśb o rozważne podejście do tematu. Najtrudniejsza z możliwych interwencji to pomoc w adopcji kotów, zgłaszanych przez karmicieli. Ich niestabilność emocjonalna stanowi problem, a jednak bałagan w dokumentach weterynaryjnych podważa wiarygodność Fundacji.
Zawsze, kiedy decyduję się na firmowanie adopcji, bezwzględnie wymuszam wizytę w klinice na ocenę stanu faktycznego zdrowia kota. Pierwsze odrobaczenie z upustem fundacyjnym nikogo nie puści z torbami, ale i tak zdarzały się przypadki, kiedy opiekun stanowczo twierdził, że koszty zgodziła się przejąć Fundacja. To jeden tylko przykład nieudolnej próby manipulacji. Następna perełka to odstąpienie od bezwzględnie obowiązującej reguły, która ma wpływ na zdrowie kota, czyli kontrola dat odrobaczenia. Ich deklaracje o trosce, miłości, zaangażowaniu jakoś bledną, kiedy pada pytanie, dlaczego nie respektują kalendarza wizyt, opracowanego przez prowadzącego weterynarza. Sami nie posiadają odpowiednich środków, by zapłacić za kolejne czynności, ale kota także nie decydują się przekazać do Fundacji. Kolejna paranoja, z jaką nieustannie się spotykam. Zgłaszają się po pomoc, ale nie ufają na tyle, żeby przekazać zwierzę osobie wskazanej przez Kocią Mamę.
Mam świadomość, że w ostatnim czasie sięgam po niezwykle trudne, wręcz drażliwe tematy, ale uważam, że nie powinnam trzymać ich tylko dla siebie. Sympatycy Fundacji muszą mieć wiedzę, jak faktycznie wygląda praca podczas dyżuru, jakich kwestii dotyczy i do jakiego brzydkiego zachowania wobec ludzi zdolni są ci, którzy deklarują, że kochają nad życie koty.
Zakładałam Fundację po to, by ratować koty. Cel jest nadal wiodący, a fakt, że udało mi się skupić wokół siebie fajne, nietuzinkowe istoty, dodaje tylko do działania energii, jednak zawsze jest to drugie dno. W Fundacji, na szczęście, panuje komunikacja „wprost”, natychmiast mówimy co nam przeszkadza, co się nie podoba, co irytuje. W tym przypadku atmosfera jest czysta. Honorowane i przestrzegane jest prawo do zadawania pytań, preferujemy dialog, nie autorytarny monolog. Podczas dyżurów natomiast, muszę bardzo często wchodzić w rolę detektywa, policjanta, psychoterapeuty, czasem nawet spowiednika. Narażona jestem na manipulację okolicznościową, zmierzającą do osiągnięcia decyzji, oczekiwanej przez kontaktującą się osobę lub mijanie się ze stanem faktycznym zgłaszanej interwencji.
Powiedzenie „po nitce do kłębka” mogę modyfikować na własny użytek w następujący sposób: „po nitce do eliminacji kłamstwa”.
Jest mi szalenie przykro, że osoby zgłaszające się do Fundacji, modelują takie sytuacje. Kocia Mama powstała, żeby robić coś dobrego, pokazywać fajne przykłady, promować świadomą adopcję, edukować dzieciaki i młodzież. Codziennie, każdego dnia, Ania rzetelnie zdaje państwu relację z pracy całej Kociej Mamy. Pokazuje aktywność edukatorów, promuje pracę menadżerki, opowiada, które koty znalazły domy, a które, przy pomocy swoich nowych opiekunów, pozdrawiają domy tymczasowe, dziękując w ten sposób opiekunkom za opiekę i pracę, jaką dla nich wykonały.
Apeluję o rozważenie moich słów. To, że dotąd pomijałam milczeniem formę i styl komunikacji z Fundacją, nie było efektem zaćmienia mózgu, a zwyczajnie czekaniem na opamiętanie się i stosowne refleksje. Skoro nie widać weryfikacji i zmiany zachowania, w trosce o jakość komunikacji we wzajemnym szacunku, nie obrażając inteligencji żadnej ze stron, informuję, że mamy świadomość, w jaki sposób jesteśmy traktowani.

 

 

 

Opublikowano w kategoriach: Łódź