Nie tak dawno, kiedy padał zimny deszcz, wiał przenikliwy wiatr, a aura przypominała bardziej szary listopad niż pogody, jakie powinny panować w lutym, dziewczyna idąca ulicą usłyszała w kącie płacz. Zaintrygowana podeszła bliżej, a tam, na stercie mokrych liści, zobaczyła niewielką kotkę. Sytuacja spadła na nią nagle, a nie mając doświadczenia i nie wiedząc jak postąpić, wybrała najlepszą, najrozsądniejszą opcję, zadzwoniła do ciotki-kociary.
Na szczęście dla kota i młodej osoby, ciotka nie straciła zimnej krwi. Wyposażona w pudełko i kocyk, udała się na miejsce wypadku, jednocześnie kontaktując się z Kocią Mamą.
Sytuację nakreśliła dokładnie, opanowując własne emocje. Skupiła się na tym, by przekazać nam możliwie najwięcej pomocnych informacji. Opisała zachowanie kotki tak trafnie, że bez wahania wiedziałam, że mała jest ofiarą wypadku lokomocyjnego.
Koty mają szczęście, trafiając do nas. Dotąd wszelkie operacje kostne przeprowadzane były w bardzo dobrej lecznicy, Żyrafie, ale wiadomo, że dobry fachowiec kalendarz planowanych zabiegów wypełniony ma na kilka tygodni do przodu. Kiedy stałam przed faktem, że w wyniku zgłoszonej nagle interwencji, zachodzi konieczność natychmiastowej operacji kostnej, zawsze zachodziła obawa co do wolnego terminu. Nie lubię takich sytuacji.
O ile z innymi nagłymi, powypadkowymi operacjami nie ma zwykle najmniejszego kłopotu, o tyle wiedziałam, że muszę zaprosić do pracy jeszcze jednego chirurga, ale takiego z umiejętnościami Wojciecha z Żyrafy.
Los troszczy się o mnie i moje bezdomne. Jakby wyprzedzając i asekurując to zdarzenie, dosłownie kilka dni wcześniej, podpisałam umowę o współpracę ze świetną kliniką weterynaryjną, posiadającą własne, na wysokim poziomie laboratorium, ale i kilka gabinetów rozsianych po mieście.
Zaleciłam udać się z poszkodowaną do Amicusa, powołać się na Kocią Mamę, podałam adres i poprosiłam o informację wieczorem.
Diagnoza jakoś mnie nie przeraziła, w sumie ucieszyłam się, że w wyniku kolizji ta wyjątkowo drobna kotka ma tak małe obrażenia. Kotkę czekał zabieg, wstępne rokowania były następujące: amputacja główki i szyjki kości udowej i złożenie złamania kości biodrowej (miednica).
I tak w porze, kiedy maluchy się jeszcze nie rodzą, Fundacja mimo to ma pełne ręce roboty, bo rozsypał się worek z zabiegami, a ten jest jednym z pierwszych.
Cała procedura wstępna, zmierzająca do przygotowania kotki do operacji, została wprowadzona: badania krwi, prześwietlenia, stabilizacja poprzez podawanie kroplówek. Zadania, zmierzające do przywrócenia małej sprawności, rozdzielone zostały między trzy osoby. Rolą Doktora było sprawne przeprowadzenie zabiegu, a pani Iwony – pielęgnacja i nadzór, aby mała rzetelnie przebywała w pobytowej klatce, by miednica właściwie się zrosła. Ja miałam zapłacić za operację i rehabilitację.
Czego by nie mówić, pomysł, by założyć Kocią Mamę, rodził się pod szczęśliwą gwiazdą! W chwilach, kiedy zaczynam zadawać sobie pytania, czy warto było dokładać sobie w życiu zadań i szarpać się z całym światem, by ratować w sumie dzikie koty i kiedy po raz enty pytam, czy cena jest adekwatna do nakładów, to właśnie fakt, że mogę natychmiast przyjść z pomocą cierpiącemu kotu, rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Dlatego, jak zwykle zwracam się do tych wszystkich, którzy mają świadomość, że zawsze przyjmę każde poturbowane kocię, proszę pomóżcie odrobinę w zebraniu potrzebnych na zapłacenie faktury pieniędzy. Każdy gorsz się przyda! Pani Iwona, zgłaszająca mi kotkę, na moje pytanie, dlaczego akurat wybrała Kocią Mamę, odpowiedziała bez wahania: „Poleciła mi Panią koleżanka, ona była w podobnej sytuacji i też otrzymała pomoc od Fundacji!”