To był wtorek, dokładnie tydzień temu. Jakoś pod wieczór oba moje koty dość stanowczo nagle postanowiły wyjść na podwórko. Sądziłam, że mają ochotę na wieczorną inspekcję, jednak myliłam się kompletnie, bowiem stanęły przed furtką ewidentnie dając mi sygnał, że dzieje się coś niezwykłego na ulicy. Cisza panowała już w okolicy, ja że odkąd zlikwidowano parking skończył się wieczorny zgiełk, powodowany przez właścicieli aut. Nie bardzo musiałam wytężać słuch, by usłyszeć miauczenie jakiegoś kota.
Kiedy tylko uchyliłam furtkę, na podwórko wskoczył cudny czarno-biały koci wyrostek. Z ogonem radośnie uniesionym do góry zaczął zwiedzać nieznane mu zakamarki. Odkąd zastosowałam blokady rodzicielskie pod bramą i furtkami uniemożliwiając moim ucieczkę na nieuzgadniane ze mną wycieczki, uniemożliwiłam okolicznym kotom zaglądanie do misek moich kotów. W trosce o nie by miały możliwość zjeść suty posiłek, miski dla włóczęgów ukrywam w tujach.
Kociak reagował na „kici kici”, bez problemu dał się wziąć na ręce bym mogła sprawdzić płeć. Chłopak, ale w wieku takim, że po oszacowaniu jego klejnotów stwierdziłam, że spokojnie mogę go schować na noc do pracowni, by bezpiecznie spędził noc. Rano zdecyduję co dalej się z nim stanie.
Niestety nocna eskapada chyba go lekko wytrąciła z równowagi, bo w żadnym kącie nie mogłam go namierzyć. Zaszył się tak dokładnie, że tylko pusta miska była dowodem, że całe to kocie wydarzenie nie było wytworem mojej fantazji czy dziwnego snu.
Kolejny dzień zaczął się od małej rodzinnej awantury. O ile nic nie uległo w pracowni zniszczeniu czy uszkodzeniu, o tyle zapach unoszący się z kuwety jednoznacznie zaświadczał, że kot niezwłocznie musi jechać na kastrację. Kot zaczął współpracować, nagle postanowił wyjść z ukrycia jakby chciał mnie przeprosić za burę jaką dostałam w sumie za dobre serce.
Obeszłam całą pracownię modląc się bym rzeczywiście dobrze określiła wiek kota, bowiem wolałam nie myśleć jakie będą konsekwencje mojej pomyłki. Na szczęście przykry zapach ulotnił się z pracowni wraz z wyniesieniem kuwety.
Zdesperowana poranną scysją, nie bacząc na płacz i lament, zamknęłam kociaka w kontenerze i pojawiłam się w lecznicy punktualnie z jej otwarciem.
Kto tak wrzeszczy i dlaczego? Ze stoickim spokojem zapytała Anna w Filemonie.
Znajda, sam się u mnie zakwaterował. Albo zwiał z domu, albo podrzucony. Wygląd i zadbanie nie wskazuje na bezdomnego.
Kot stracił możliwość bycia w przyszłości tatą i jak tylko wybudził się z narkozy, natychmiast zaczął wrzeszczeć tak przejmująco, że odstąpiłyśmy od reguły i natychmiast został przekazany do domu tymczasowego, gdzie nie musiał przebywać w klatce.
W niedzielę rano odebrałam wiadomość SMS: Pani Izo, czy nie ma w Fundacji mojego kota? Uciekł nam we wtorek wieczorem, mieszkam nieopodal, na Średniej, do wiadomości dołączone było zdjęcie mojego krzykliwego intruza.
Jest u Agaty, ale muszę uprzedzić, że ja go już wykastrowałam! Nie szkodzi, zwrócę koszty zabiegu, kiedy mogę po niego jechać? Natychmiast!
Rozmowa odbyła się moment przed 10, o godzinie 11 Agata meldowała: kot wrócił do domu, sam się zapakował do kontenera!
Cudowne, szczęśliwe zakończenie!
Piorun, bo tak ma imię od układu czarnych na czole plam, wymknął się między nogami gospodarzom kiedy Ci żegnali gości. Od chwili zauważenia ucieczki wszczęto poszukiwania delikwenta, dowodem są licznie rozwieszone plakaty. Jeden z nich wisiał nawet na mojej furtce, a że nie korzystałam z niej akurat przez te dni, nie miałam świadomości o trwającej akcji.
Na szczęście sąsiedzi znają moje zachowanie i wiedzą, że każdy kot, który wejdzie na moją posesję znajdzie opiekę i schronienie.