Obrzeże Łodzi, dzielnica domków jednorodzinnych. Ani bogata ani biedna, taka do bólu przeciętna. Jak zwykle tradycyjnie pełno mieszka tu kotów. Ludzie może niezbyt zasobni, ale o wyjątkowo dobrym sercu dla kotów. Jedną z opiekunek miałam okazję poznać w roku ubiegłym, kiedy to stawiła się u mnie, by wypożyczyć klatkę łapkę. Chciała skorzystać z akcji bezpłatnych sterylizacji. Do klinki sukcesywnie zawiozła swoje maleńkie stadko, część udało się oddać do adopcji a, część została na Jej podwórku i zamieszkała w sprezentowanych przez Fundację budkach. Jednym z tych podopiecznych jest właśnie bohater mojej opowieści, nieufny, ale nie kompletnie dziki Pinokio.
Nie wiemy kiedy, jak to zrobił, ale tak się bawił sznurkami, na których wiesza się pranie, że sobie zacisnął pętlę wokół nogi. Ktoś Go odciął, ale nie zauważył, że sznurek jednak został na tej tylnej łapce. Kiedy wrócił na posiłek, Opiekunka z przerażeniem zobaczyła, że noga jest opuchnięta i wygląda jak płetwa. Znając drogę do mnie starała się skontaktować w celu pobrania klatki łapki.
To był fatalny poniedziałek, bowiem tego dnia cały dzień spędziłam z moim Leonem w klinice, kot miał dość specyficzne badania, a ja widząc, że początek tygodnia zawsze jest pełen telefonów, by nie zaburzać pracy lekarzy po prostu wyciszyłam dzwonek.
Wieczorem po powrocie, kompletnie nietypowo dla mnie, bowiem wszyscy wiedzą, że nie czytam sms, sprawdziłam wiadomości.
Coś mnie tchnęło. Nie bacząc na późną porę, oddzwoniłam na dość lakoniczną prośbę: Proszę o pilny kontakt! To są te podświadome zachowania, które okazują się dramatycznie ważne.
Generalnie wykończona emocjonalnie pobytem w klinice, przerażona dalszym losem mojego kota, miałam prawo tego dnia zrobić sobie wolne od kociego wolontariatu, tym bardziej, że ani numer nie był mi znany, a tekst wiadomości nie zapowiadał żadnej katastrofy, jednak…..
Oddzwaniam – Pani Izo, potrzebuję klatkę, kota muszę złapać zanim Mu łapa odpadnie, zaplątał się w sznurki i tak lata, sam się nie uwolni….- momentalnie poznałam głos Pani. Kobieta urzekła mnie tym, że mimo 88 lat, bardziej skupia się w trosce o koty niż o swoje własne zdrowie! Podziwiam Jej energię, entuzjazm i spolegliwość oraz chylę czoła przed faktem jak to urocza staruszka dyryguje całą rodziną, by Jej pomagali przy kocim stadzie!
Nie bacząc na zmęczenie, nie bacząc na porę, głucha na wyrzuty rodziny, że przez te koty nie mam za grosz spokoju, wydałam klatkę. Kota Pani złapała dnia następnego.
Przebywa w klinice, która współpracuje z Fundacją. Walczymy o łapkę. Wdrożone są leki i spokojnie czekamy na ich reakcję. Pacjent okazał się nie tyle dziki, co raczej przestraszony. Pobyt w klinice znosi bardzo dobrze, jakby zdawał sobie sprawę, ile od Niego zależy w tej dość dramatycznej sytuacji.
W tym momencie jeszcze nie wiemy czy grozi amputacja łapki, czy tylko operacja plastyczna, podczas której usunięta zostanie dość rozległa martwica i nastąpi rekonstrukcja poduszki. Ta decyzja jest w gestii lekarza prowadzącego, do mnie jak zwykle tradycyjnie należy zebrać konieczne fundusze.
Umowa z Panią jest prosta: Fundacja pokrywa całkowicie koszty i oddam Pinokia w przypadku, kiedy uda się uratować nieszczęsną łapkę, w razie amputacji, kot zostaje w Kociej Mamie i szukać będziemy niewychodzącego domu. Kocurek jest młody ma niespełna rok, zatem skoro teraz już daje brać się na ręce, po długim raczej pobycie w lecznicy, opuści ją, sądzę jako fajny miziak. Przykro mi, że młodziak wpadł w takie tarapaty, ale jak widać nie tylko u ludzi, dramatem kończą się głupie zabawy.