Wiosna zawsze powinna łączyć się z nadzieją, wizją na lepsze jutro, optymizmem i patrzeniem w przyszłość przez różowe okulary. Nigdy nie brakowało mi entuzjazmu, energii, woli do działania, ale jednocześnie z tyłu głowy nieustannie przebiega analityczny proces wszystkich komunikatów i bodźców, które codziennie rejestruje mój mózg. To, co się widzi i słyszy, i nie poddaje przetworzeniu finalnie nas osłabia a nie wzmacnia. Udawanie, że pewne procesy nas nie dotyczą działa przeciwko fundacji, bowiem na pewne nieuniknione wydarzenia nie jest się właściwie przygotowanym.
Szefowa nie może pozwolić sobie na ignorancję, na lekceważenie i pobłażliwe traktowanie wiadomości czy wynikających ze zmieniającej się każdego dnia sytuacji w branży kociej. To, że upadają niegospodarne, wcale mnie to nie dziwi, jednak codziennie się zastanawiam jak to się dzieje, że tym dobrze prosperującym rzuca się kłody pod nogi, piętrząc trudności z wykonywaniem wolontariatu dedykowanego przecież centralnie tym kotom, które są faktycznie w potrzebie.
Oporna na bezmyślne, pozbawione rozsądku i pragmatyzmu urzędnicze decyzje, staram się stwarzać optymalne warunki do realizacji zamierzeń, licząc na zaangażowanie i aktywność płaszczyzn współtowarzyszących, do których między innymi wpisuje się praca kiermaszowa. Mam świadomość, że ciężar spoczywa na barku kilkunastu osób z tej grupy, ale skoro wypracowany został skuteczny profil nie ma co teraz wprowadzać zmian na zasadzie trzęsienia ziemi. Radykalizm niekoniecznie łączy się z sukcesem, a raczej z paraliżem i brakiem rezultatu.
Latem dziewczyny odnajdujące się jak ryba w wodzie w handlu, w kontakcie z klientem, niekoniecznie kociarzem, nie tylko doskonale potrafią przygotować ofertę sprzedażową, ale również sondują rynek w kwestii rozszerzenia oferty. Zasobów znakomitej jakości mamy mówiąc naszym slangiem po kokardy, gromadzone i produkowane były w czasie, kiedy koty nie generowały budżetu na operacje czy leczenie. Zawsze gospodarskie podejście do pracy przekłada się na bezpieczeństwo. Nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy konto świeciłoby pustką, a ja biegałabym radośnie udzielać wywiady lub tracić czas na nic niewnoszące dyskusje w urzędach. W Pikniku w Pasażu Majewskiego brałyśmy udział po raz drugi. Jak zwykle nie zawiodłyśmy, nie rozczarowałyśmy, nie dałyśmy plamy czy powodu do niezadowolenia.
Wolontariuszki są doświadczone, nie tylko w kontakcie z dorosłymi, pamiętajmy, że to przede wszystkim fundacja kobiet, więc tu nikogo nie dziwi, że często pracujemy mając pod opieką dziecko. Faktem jest, że nasze pociechy nie zawsze z radością przyjmują wiadomość, że zamiast siedzieć i grać w ulubione gry, muszą iść z mamą na kiermasz. Z dziewczynkami zawsze jest łatwiej, opór czy niechęć łatwiej przełamać, ale z nastolatkiem, szczególnie w czasie dojrzewania, kiedy buzują hormony i generalnie dominuje negacja i bunt, zachęta do pracy społecznej jest misją rangi lotu na Księżyc.
Mając mądre wolontariuszki, trudno by jako matki i kobiety były głupie. Potrafią skutecznie przetrzymać fochy i jeszcze wyzwolić aktywność. Dyplomacja i dialog to dwa czynniki, dzięki którym więcej dobrego można zdziałać niż przymusem czy rozkazem.
Pogoda była sprzyjająca, odwiedzających dużo, a atrakcje konkursowe przygotowane przez organizatorów były miłą niespodzianką dla naszych młodych wolontariuszy. Wydarzenie uważam za udane, chętnie pojawimy się na kolejnej organizowanej przez urząd miasta tego lub podobnego rodzaju imprezie.