Fundacja jest organizacją prywatną. Zarządza nią sztab wolontariuszy pod czujnym okiem szefowej. Zasady, normy i reguły, które obowiązują od lat, usprawniają ogrom pracy społecznej. Ustalone procedury umożliwiają sprawne działanie, prowadzenie interwencji zgodnie z naszymi przekonaniami oraz sumieniem. Nawiązujemy współpracę, ale wyłącznie na zasadach, które w najmniejszym stopniu nie zakłócają naszej codziennej działalności ani nie zaburzają schematu pracy wygodnego dla każdego z nas.
Wycofuję się zawsze, kiedy nasze zaangażowanie jest większe niż wkład drugiej strony uczestniczącej w projekcie.
Umowy podpisujemy zasadniczo w dwóch przypadkach: gdy otrzymujemy wsparcie lub bierzemy udział w wydarzeniu bez ponoszenia kosztów z naszej strony. W ten sposób oficjalnie potwierdzamy, że partner jest naszym darczyńcą lub sponsorem.
Za wszelkie umowy odpowiada menadżerka Iwonka, a ich podpisywaniem zajmuje się Zarząd. Księgowa ma w nie wgląd, a następnie trafiają one do segregatora w siedzibie Fundacji. Wszystko odbywa się w sposób jawny, zgodnie z obowiązującą zasadą, że Kocia Mama jest oczkiem w głowie wszystkich wolontariuszy. Zarząd z równą starannością dba o prestiż, wypracowaną markę oraz nienaganną opinię Fundacji.
To, że nie boimy się nawet kosztownych interwencji, jest wynikiem współpracy wolontariuszy obsługujących kiermasze i jarmarki, menadżerki, wolontariuszek zajmujących się porządkowaniem siedziby oraz przygotowujących zdjęcia przedmiotów na Pchli Targ, a także pomysłów Izy na reklamę i zachęcanie do zakupu, rękodzielniczek oraz ekipy prowadzącej zajęcia edukacyjne. Wiele osób angażuje się, by zapewnić nam możliwość podejmowania trudnych interwencji. Zimą gromadzimy mleko, podkłady oraz weterynaryjne diety dla osesków. Gdy przyjmujemy koty wymagające kosztownych zabiegów czy rehabilitacji, nie zaczynam od narzekania na forach, że Fundacja jest biedna. Najpierw ustalamy zabieg, a dopiero potem piszę aukcję, prosząc darczyńców o pomoc.
Obowiązuje u nas jeszcze jedna sztywna zasada – jawność moich decyzji jako szefowej. Nigdy nie zdarzyło się, aby pytanie lub wątpliwość zgłoszone przez wolontariusza pozostały bez odpowiedzi, zostały zbagatelizowane, zagadane innym tematem zastępczym czy pominięte milczeniem. Kłamstwo i tchórzostwo niszczą autorytet.
Po tym wywodzie nasuwa się pytanie, dlaczego podejmuję taki nietypowy temat. Jak zwykle, tradycyjnie jest to odpowiedź na zgłoszenia, które otrzymuję podczas swojego dyżuru.
Przekaz jest jasny – pomagam rozwikłać trudne dla opiekuna lub właściciela sytuacje związane z opieką nad kotem lub całym stadem. Wyjaśniam, jakie są możliwości działania Fundacji i które koty mogą liczyć na przyjęcie. Staram się być wyrozumiała, unikać osobistych komentarzy oraz udzielać adekwatnej do sytuacji pomocy.
Telefony odebrane podczas ostatnich dyżurów, mówiąc delikatnie, nieco mnie zirytowały. Kontaktowali się ze mną mundurowi wykonujący rutynowe działania policyjne, zgłoszone w ramach typowych czynności. Nie mam pojęcia, skąd pojawiła się informacja, że Fundacja ma podpisaną umowę na zabezpieczenie kotów, szczególnie tych, na które trafią podczas wykonywania swoich obowiązków. Nie rozumiem, jak mogło kilkakrotnie dojść do tej samej pomyłki i dlaczego przekazano im mój kontakt. Nie działamy w trybie schroniska i nie przyjmujemy kotów interwencyjnych. Mamy swój harmonogram pracy i skrupulatnie go przestrzegamy. Nigdy nie podpisywałam żadnej oficjalnej umowy ani nie składałam ustnej obietnicy, że zajmę się kotami właścicielskimi – to raczej zadanie miejskiego schroniska. Schronisko to jest finansowane z budżetu gminnego i powinno zapewniać schronienie kotom, które w wyniku działań policji często są dowodem w sprawie, a więc wymagają długotrwałego hotelowania. Fundacja prowadziła kiedyś rozmowy z urzędnikami z wydziału ochrony środowiska w sprawie uporządkowania współpracy z Animal Patrolem SM w Łodzi, jednak nie doszło do kontynuacji z powodu, oczywiście, kwestii finansowych. Odmówiono otwarcia rachunków w dwóch naszych flagowych klinikach, gdzie na koszt gminy mogłyby być diagnozowane i leczone koty z interwencji AP. Fundacja nadal pomagała, ale wyłącznie z własnych środków. Czas jest najlepszym lekarstwem, który wraz z jego upływem rozwiązuje trudne kwestie. W wyniku różnych okoliczności, w tym otrzymanych faktur z lecznic, które były w dużej mierze związane z kotami przekazanymi w wyniku interwencji oraz zamknięciem trzech domów tymczasowych, zdecydowałam się zawiesić współpracę. Wysokość faktur to tylko jedna z wielu pozycji na liście wydatków. Koszty mleka weterynaryjnego, podkładów, żwirków i karmy stabilizującej są porównywalne z kwotami na fakturach.
Nie jest to decyzja podjęta pod wpływem emocji, nerwów czy złości, lecz wyraz troski o efektywność pracy moich wolontariuszy. Mimo że włożono ogromną energię w zdobycie zasobów na zapewnienie komfortu pracy domom tymczasowym, nie było żadnej oficjalnej wzmianki na ten temat. Nasza Fundacja nie zabiega o reklamę, a problem dotyczy rzetelnej informacji o wspólnym działaniu, której zabrakło w tej współpracy. Nie założyłam Fundacji, aby pełnić rolę parasola ochronnego dla innych istot niż koty.
Z opieką i pomocą wkraczam tylko w te obszary, które fundacja sama sobie ustaliła. Nie ingeruję w pracę innych, nie mieszam nikomu szyków i oczekuję tego samego od innych.
Jak widać na podanym przykładzie, moje dyżury nie są ani nudne, ani monotematyczne, choć kontakt zawsze inicjują koty.
Fundacja działa sprawczo od ponad 16 lat, w formie, która przede wszystkim satysfakcjonuje naszych wolontariuszy. Gdybym miała pomysł na inną aktywność, z pewnością powstałby projekt i jego skuteczna realizacja. Na ten moment, z uwagi na budżet, nie planuję rozwoju w kierunku powołania kociego patrolu. Grupa autek doskonale spełnia swoją kurierską misję, rozwożąc zaopatrzenie i odbierając od darczyńców fanty. Nie planuję również modyfikacji w zakresie zmiany formy opieki nad kociakami. Przytulisko, kociarnia czy hotel niestety nie wpisują się w nasze wypracowane standardy.
Myślę, że wkrótce podzielę się kolejnymi perełkami z dyżurów.