perełki dyżurowe, u mnie będą miały najlepiej

Codziennie, od poniedziałku do piątku w godzinach 17:00 – 18:30, przez cały rok, odbieram rzetelnie telefony, oddzwaniam, odpowiadam na sms-y, informuję, instruuję, doradzam, tłumaczę. Skracam drogę otrzymania pomocy maksymalnie, działam kompletnie inaczej niż inni. Nie zapraszam do siebie osób, dla których pomoc zamyka się tylko do wyznaczenia kliniki na zabieg. Działam rutynowo, pełniąc rolę pośrednika, zakładając, że interwencja, czy pierwsze wsparcie, zaczyna się od eliminacji dalszego rozmnażania.
Nie mam czasu stroić się na podejmowanie gości, nie mam ochoty spijać kawy, czy wysłuchiwać opowieści z życia. Moją rola sprowadza się do uporządkowania sytuacji kotów i jeśli opiekun z rozsądkiem i zrozumieniem przyjmuje moje słowa, jest szansa na dalszą współpracę.
Generalnie za pewne kwestie odpowiadają moje cechy charakteru: sumienność, odpowiedzialność, perfekcja. Nie znoszę bylejakości i braku elementarnej wyobraźni, taka postawa zawsze się mści.

Zawsze podczas pierwszej rozmowy ustalam sytuację kociąt, bo to, że matka ma obowiązkowy zabieg, to podstawowa kwestia, nie podlegająca nigdy odstępstwu. Każdą interwencję pomocową zaczynamy od eliminacji rozmnażania, zarówno u kocic, jak i u kocurków, nawet w przypadku, jeśli opiekun, szczególnie mężczyzna, ma z tym emocjonalny problem. Rozumiem solidarność płci, ale tylko rozsądną!

W ostatnim czasie wydarzyły się dwie sytuacje, nad którymi trudno przejść do porządku dziennego, dlatego postanowiłam poruszyć dość przykry temat nadwrażliwości tymczasowych opiekunów i racjonalnego postrzegania sytuacji.
Dwie opiekunki zgłosiły się jakiś czas temu z podobnym problemem, do każdej przyszła kotka kotna. Dały dom, opiekę, schronienie, chwała i ukłon im za to. Obie panie skontaktowały się z Fundacją pytając, jak postąpić dalej. Tradycyjnie, poprosiłam o zapewnienie matkom odpowiednich warunków do wychowania dzieci i w określonym czasie kontaktować się ponownie.

Niby proste, zwyczajowe akcje. Łagodne kotki – matki, troskliwe opiekunki, świadome mocy sprawczej.
Schody zaczęły się w momencie, kiedy nadszedł termin adopcji maluszków. Obie opiekunki zaczęły się wahać, próbując zmienić pierwotne ustalenia. Padły słowa, które nie były potrzebne, które pokazały, jak trudno ludziom racjonalnie podejść do zwykłej, klasycznej adopcji, do aktywności i zadań, które Fundacja ma doskonale opanowane. Obie zaczęły wysuwać argumenty odrealnione, stawiając siebie na piedestale odpowiedzialności, najlepszego domu na świecie, zapominając, że ich dziwaczna postawa sprawia, że przyjmują na siebie zobowiązania weterynaryjne, dotyczące kilku futrzaków dodatkowo.

O ile jednej z kobiet udało mi się wyperswadować pomysł zostawienia, oprócz matki, jeszcze jej kolorowego dziecka, o tyle druga otwarcie przyznała, że chyba zwariowała, ale jej dziecko do rudych kocurków bardzo się przywiązało. Zapytana, czy ma świadomość, że odmawiając przekazania kociaków do adopcji, zostaje ich stałą opiekunką i nie może liczyć już na pomoc Fundacji przy ich kastracji i zabieg opłaci po cenie komercyjnej, odrzekła, że są inne fundacje i do nich się zgłosi, a moją postawą jest zniesmaczona.
Uporządkujmy.

Inne organizacje oczywiście pomogą w kastracji, Kocia Mama również, tylko, że będzie zmiana kwalifikacji, dotycząca rodzaju, nie zabieg obejmujący kota środowiskowego, a właścicielskiego i opiekun w takim przypadku jest zobligowany do przedstawienia stosownych, wymaganych dokumentów: książeczki zdrowia z bieżącym odrobaczeniem, szczepieniem i badaniem morfologii. To są niebagatelne koszty, ponieważ koty te w żaden sposób nie wpisują się w ulgi, jakie zapewnia Fundacja czy też Urząd Miasta, zachęcając opiekunów kotów środowiskowych do aktywności, zmierzającej do ograniczenia populacji środowiskowych.
Rozumiem, że opieka nad kocią rodziną budzi emocje. Przywiązujemy się każdego dnia, obserwując, jak maleństwa rosną, stawiają pierwsze, niezdarne kroki, jak baraszkują ze sobą. To są miłe, niezapomniane chwile, radosne dni tworzące wspomnienia. Tylko jest druga strona medalu, świadomość i odpowiedzialność.

Decydując się na odmowę adopcji, na siebie nakładamy wszelkie koszty, wynikające nie tylko z przyziemnych obowiązków, jakimi są zakup karmy czy żwirku, musimy wziąć też pod uwagę, że zwierzęta, tak jak i ludzie, niestety chorują. Nie życzymy oczywiście nikomu przykrych sytuacji, ale trzeba rozumieć, że wraz z decyzją zamyka się parasol ochronny, roztaczany przez organizację. Nie można oczekiwać, że w przypadku kłopotów, osoba zgłosi się po pomoc w opłaceniu faktury, a ja przymknę oko i udam, że nie pamiętam, jakich argumentów używała w trakcie rozmowy. To my, dorośli, znamy zdolność naszego portfela, wielkość budżetu domowego i to naszym zadaniem jest racjonalnie wypunktowanie zakochanemu w koteczkach dziecku, jakie katastrofalne konsekwencje mogą mieć niefrasobliwe decyzje. Życie nie składa się z samych kolorowych dni. Trzeba zawsze rozważyć, jakie mamy możliwości sprawcze w przypadku kłopotów, a one, jak wiemy, są stałym elementem w życiu każdego z nas. Możemy zachowywać się tak, żeby większości uniknąć, nie zachowując się nieodpowiedzialnie. Decyzje, wynikające z emocji, wybaczane są dzieciom, ale nie osobom dorosłym. To my kształtujemy charakter naszych pociech, one z nas biorą pierwszy, najważniejszy, odbijający się trwałym piętnem przykład. Szkoła, przyjaciele, znajomi również wpływają w pewnym stopniu na ich światopogląd, jednak najważniejszą rolę odgrywają bezsprzecznie rodzice. Są wzorem, wyrocznią, osobami, którym się ufa. Jeśli nie umiemy racjonalnie, uczciwie pokazać ukochanemu dziecku właściwej strony okoliczności, wynikającej z udzielenia opieki bezdomnej kotce, sami stawiamy się na pozycji przegranej. Koty urosną i zaczną generować koszty. Samo ich zaszczepienie to, bagatela, kwota, w zależności od kliniki, zbliżona do 600 złotych.

Poruszam temat, ponieważ szczególnie teraz, kiedy na terenie Łodzi i okolic panuje epidemia panleukopenii, wiele osób zwraca się do Fundacji z prośbą o przekazanie surowicy lub pomoc od kota dawcy. Problem jest delikatny, ponieważ z reguły zgłaszają się osoby prywatne, które w wyniku zaniechania szczepień są sprawcami choroby swoich kocich przyjaciół. Tłumaczenie, że ceny komercyjne za usługi są ogromne, nie przemawiają jako argument, ponieważ nie ma takiej opcji, by człowiek przyjął po swój dach koty bez własnej zgody. One same nie wybrały sobie miejsca zamieszkania, są członkami rodziny w wyniku naszego postanowienia. Fundacja na wszelkie okoliczności ma sprawdzone rozwiązania, dlatego wszystkim okazjonalnym opiekunom proponujemy pomoc właśnie w adopcji.

Dorosła osoba powinna być pozytywnym przykładem, ale i mentorem. Naszą rolą jest pomóc dziecku zrozumieć rolę rodziny w akcji pomocowej w okoliczności, kiedy kotka została bezdomna, ale ważniejsze jest wytłumaczenie, dlaczego jej dzieciom należy znaleźć nowe stałe rodziny i jaka jest w tej aktywności rola fundacji.

Wydaję koty od prawie 30 lat. Procent, tych nietrafionych adopcji jest żaden, koty nie wracają. To ludzie ponownie pukają do drzwi Kociej Mamy, kiedy chcą pocieszenia po przykrym rozstaniu. Wracają po 10, 16 latach, w zależności, czy kot odszedł ze starości lub śmiertelnej, nieuleczalnej choroby. To jest świadectwo naszej mocy sprawczej, ale i odpowiedzialności oraz wiarygodności.

Mam nadzieję, że wiele osób weźmie sobie moje słowa do serca, zanim sprawa wymknie się spod kontroli i przytłoczy ich koszmar, wynikający z braku zdolności finansowej.