Wiarygodność firmy buduje się na różne sposoby, jednym z nich, najważniejszym, jest utrzymanie tej samej nazwy, tak przez lata pracuje się na jakość marki.
Jest to główna, najważniejsza zasada, dotycząca wszystkich tworów, jakie tylko funkcjonują na rynku i nie jest ważne, w jakiej działają branży. Popatrzmy na światowe domy mody. Mimo, iż nie żyją ich założyciele, następne pokolenia nadal trwają przy pierwotnej nazwie, nawet jeśli kolekcje nie cieszą się takim uznaniem, jak kiedyś. To samo dotyczy producentów perfum, win, wódek czy samochodów. Dokładnie tak samo dzieje się w branży zwierzęcej. Lekarze, otwierając nowe, dodatkowe kliniki, nie odchodzą od nazwy i kiedy pierwsza lecznica nosi nazwę, na przykład, Pikuś, druga ma taką samą, tylko z dopiskiem „filia”. Rynkiem konsumenckim rządzą od zawsze te same zasady, powiela się i utrzymuje pierwotną nazwę. Odchodzą od tej reguły właściciele tylko w sytuacji, kiedy ta pierwsza źle się kojarzy społeczeństwu.
Jednak takie mydlenie oczu nie przełoży się na pozytywny efekt, ponieważ w dobie łatwego dostępu do większości informacji, od organizacji wymaga się określonej sprawozdawczości, nie tylko skarbowo- księgowej, ale tej o Zarządzie oraz Radzie Nadzorczej także.
Kocia Mama utrzymuje niezmiennie nazwę od prawie 20 lat. Od nieomal 30 lat jesteśmy obecne w świadomości społeczeństwa jako kociary, specjalistki od adopcji, interwencji, edukacji i przeróżnych projektów. To za naszym przykładem idą inne, znakując swoje koszyki i kontenery. To naszym przykładem promują edukację, zachęcając do zapraszania swojej organizacji na wizytę z kotami. Zawsze wzorujemy się na lepszych i dla nas w Fundacji takie postępowanie innych nie jest przykre, bo w ten sposób podświadomie nasze rozwiązania są formą edukacji innych.
Adopcje. W tym temacie jesteśmy nie do pokonania.
Zdrowe, chore, kalekie, niepełnosprawne, wszystkim znajdujemy z sukcesem fajne domy. Ludzi nie mamy z łapanki, z OLX czy jęczenia z rozpaczą w Internecie: Jak nie weźmiecie, z torbami pójdziemy!
Są granice dobrego smaku, taktu, ale i godności własnej. Nie mam pojęcia, w jakim celu ludzie zakładają prozwierzęce twory, kiedy nie mają pomysłu, jak je prowadzić, ani finansowej mocy sprawczej. Samym żebraniem o wsparcie nie opłaci się przecież lecznicowych faktur!
Wracam do tematu adopcji. Wydawanie kotów w wieku i stanie zdrowia różnym jest priorytetem od zawsze. Uwielbiam to zajęcie i kiedy prosi o pomoc zgłaszająca się osoba, pomagam z chęcią. Schemat jest zawsze taki sam, proszę o najważniejsze dla mnie wiadomości, stan socjalizacji z człowiekiem, określenie płci oraz przysłanie zdjęcia poglądowego na mój numer telefonu, w ten sposób unikam niepotrzebnych atrakcji, wynikających z mylnych informacji. Ponieważ nie zawsze tak jest faktycznie, jak opowiada karmiciel.
Generalnie osoby proszące o pomoc uznają bez protestu moje wybory. Ufają doświadczeniu, są przekonane, że intuicja zawsze mi dobre rozwiązanie podsunie. Szczęśliwi, że akcja się powiodła, mają kontakt z nowymi opiekunami, kiedy pojawi się koci problem, szybciutko wracają.
Łatwość adopcyjna w Kociej Mamie to wypadkowa mojej pracy. Ludzie wracają właśnie do mnie, prosząc o kolejną adopcję, kiedy niestety musieli pożegnać swoje ukochane zwierzę. Koty dokładnie tak, jak ludzie, umierają ze starości, ale i nagłej choroby. Dostają zawału, udaru, zatoru albo zwyczajnie dopadnie ich rak. To są okoliczności ekstremalne i nikt z nas nie ma na nie wpływu. Cieszę się, że po latach pukają właśnie do drzwi Kociej Mamy, to się zwyczajnie nazywa zaufanie!
Ostatnie tygodnie to jakieś, normalnie, szaleństwo w adopcyjnej przestrzeni. Ludzie zgłaszają się po koty dosłownie każdego dnia. Miesiące wakacyjne z uwagi na epidemię były dla mnie osobiście bardzo emocjonalnie trudne, więc skupiona na dławieniu zarazy, prosiłam Anię prowadzącą fanpejdż o wyciszenie naszych fundacyjnych ogłoszeń, był to czas, kiedy skupiłyśmy się na pomocy adopcyjnej kotów, przebywających u tymczasowych opiekunów.
Było to dobre rozwiązanie strategiczne, bowiem zamknięcie naszych domów nie sparaliżowało systematycznej pracy adopcyjnej, pomagałam kotom, ale w trosce o ich zdrowie, nie przyjmowane były na fundacyjny pokład. Kto mnie zna, wie doskonale, że moje osobiste ego nie jest wykładnikiem, motywującym mnie do pracy. Dobro kotów, ich zdrowie oraz właściwa opieka, to zawsze są kwestie najważniejsze. Moje emocje, smutki, obawy, rozterki nie mogą mieć żadnego wpływu na obowiązki, które przyjęłam, decydując się na bycie szefową.
Dedykuję ten artykuł wszystkim, którzy mają ochotę zgłosić znalezione przez siebie koty do adopcji poprzez Fundację. Tryb jest zawsze niezmienny od lat, na wstępie, zanim podjęta zostanie współpraca, pada pytanie o formę ogłoszenia, czy koty wydaje znalazca osobiście, czy to Fundacja ma dokonywać weryfikacji i wskazywać potencjalnego kandydata na przejęcie stałej opieki. Wiążą się z tym faktem określone gratyfikacje, wynikające z podpisania umowy Kociej Mamy, czyli rabat przy zabiegu oraz pomoc w przypadku ewentualnego leczenia. Fundacja, w trosce o los kota, musi przewiedzieć okoliczności nie tylko miłe.
Określenie formy, w jakiej post adopcyjny pojawi się na stronie internetowej, określa tryb adopcji. Jeśli jest „spoza” i opiekun decyduje się na samodzielną weryfikację zgłaszających, fundacja nie zmusza do akceptacji żadnych swoich schematów, ani odnośnie zabezpieczenia weterynaryjnego, ani wyboru nowego domu. Opiekun czuje się kompetentny przyjąć na swoje barki obowiązki, nie negujemy decyzji w żaden sposób.
W tym drugim trybie to na Fundację ceduje się zlecenie wyszukania dobrego domu, wtedy ścieżki są diametralnie inne, kot zostaje przygotowany do przekazania w typowym stylu, w zależności od wieku. I tym sposobem dochodzimy do sedna problemu. Fundacja, biorąc kocięta pod skrzydła, wydaje karmę, żwirek, zabezpiecza książeczki zdrowia i potem zwierzak wchodzi w życie z naszym pakietem opiekuńczym. Generalnie z tego rozwiązania zadowoleni są wszyscy, są jednak, tradycyjnie, wyjątki i kiedy już znajdę fajną osobę, opiekun domu tymczasowego odmawia podpisania umowy adopcyjnej.
Raz mogę histerię wybaczyć, raz mogę przymrużyć oko na nieodpowiedzialne zachowanie, ale kiedy staje się to już stałym zachowaniem, przepraszam, ale nie mam ochoty dalej poddawać w wątpliwość autorytetu Fundacji. Nie swojego, a Fundacji! Ludzie polecają nas sobie wzajemnie jako rozsądne, racjonalnie pracujące osoby, solidną kompetentną, rzeczową i fachową firmę. Kierują do nas chętnych na adopcję, jako przykład wskazują zabrane od nas koty. To jest najlepsza rekomendacja, najmocniejsze wskazanie. To koty stają się ambasadorami naszego działania odnośnie pracy, wykonywanej w ramach ograniczania nadmiernej populacji.
Nie może miejsca mieć sytuacja, kiedy opiekun tymczasowy, korzystając ze wsparcia Fundacji, odmawia z wymyślnych powodów wydania kota. Odsuwając jedną osobę za drugą, zabiera to kotom czas. Ich rodzeństwo zostało już dawno przekazane do nowych opiekunów, gdzie sobie szczęśliwie baraszkują, a te dwa biedaki nadal przebywają w domu tymczasowym z nieuregulowanym statusem. Mija czas, koty rosną, niebawem będą kwalifikowały się do zabiegów.
Ponowne odmówienie adopcji wywołało moją złość na małostkowe zachowanie opiekunki tymczasowej. Brakuje dystansu do okoliczności i refleksji nad faktem, że to swoim zachowaniem finalnie krzywdzi koty. Nie jest to żadna forma miłości, tylko dziwny przerost wartości własnej osoby. Nie może oczekiwać, że fundacja pozwoli sobie na psucie dobrej opinii. Skoro żaden z kandydatów wskazanych przez Kocią Mamę, a były to osoby szalenie odpowiedzialne, takie, które po 18 latach pożegnały swoich pupili, nie był akceptowany i nie satysfakcjonował opiekunki, rezygnuję z dalszego pilotowania tej adopcji, bo nie zgodzę się, by osoba, która w żaden sposób nie pomaga Fundacji, dokładała mi jeszcze pracy i trwoniła mój czas wolny. Nie mam pojęcia, dlaczego osoby, niby z pozoru zaangażowane i społeczne, mają za cel zaburzanie pracy fundacji, do której sami się zgłosili, sami poprosili o pomoc, a finalnie próbują nagiąć do uhonorowania swoich nieżyciowych pomysłów i bardzo nieodpowiedzialnych decyzji.