Generalnie człowiek od zawsze starał się uporządkować świat i miejsce, w którym żyje, pracuje, zakłada rodzinę. Persowie i Babilończycy opracowali pierwsze kalendarze. Powstały kwartały, dekady, wieki, stulecia, a potem dokonano podziału jeszcze na pory roku, uwzględniając zmiany, zachodzące w przyrodzie. Sumerowie stworzyli pierwsze pismo klinowe i tym sposobem, zamieszkujące ówczesne tereny ludy, mogły się ze sobą komunikować. Mijały stulecia, wieki, tysiąclecia, wraz z ewolucją człowiek wszystko dookoła siebie porządkował, nie tylko w celu ułatwienia sobie egzystencji, ale był to najprostszy sposób, by nacje, jakie się tworzyły, poprzez pracę rosły w siłę. Porządek, systematyka, planowanie, te czynności stały się wyznacznikiem dobrze zarządzanej państwowości.
Kiedy zakładałam Kocią Mamę , wiedziałam doskonale, że ci, którzy staną wraz ze mną do społecznej pracy, nigdy nie popadną w rutynę, nudę, czy apatię. Mnogość projektów, rzutkość interwencji, Fundacja do zadań specjalnych, taką przypięto nam łatkę.
Od pierwszego dnia wszystko było zaplanowane, ustalone, przedyskutowane. Nazwa fundacji, ludzie nią zarządzający oraz opieka księgowo – prawna. Nic nie działo się w Kociej Mamie przypadkiem, inicjowane porywem chwili. Od początku każda kampania, akcja czy wydarzenie, było przed wprowadzeniem w życie rozłożone na czynniki pierwsze. Ścieżka działania była stała, przede wszystkim zawsze padało pytanie, jakie straty, a jakie profity przyniesie organizacji określona aktywność. Fundacja nigdy nie marnowała czasu wolontariuszy ani ludzi z nami związanych, ponieważ bezinteresowne zaangażowanie w pracę firmy jest potencjałem, którego nie wolno marnować. Zawsze powtarzam, że głupie decyzje bardzo szybko mają swój, niekoniecznie dla nas dobry, ciąg dalszy. Nikt nie planuje katastrofy, wypadku, klęski, czy wojny. Jednak, jako istoty w większości rozumne, powinniśmy ewentualne kolizje z naszego życia wyeliminować, w przeciwnym wypadku musimy mieć świadomość, że finalnie zostaniemy z problemem sami, ponieważ Kocia Mama bezwzględnie eliminuje wszystkie punkty zapalne.
Podział ról i zadań jest stały od lat. Jaki jest zakres pracy poszczególnych wolontariuszy, wspomniałam nie raz.
Każdy wie, kto jest fundacyjną menadżerką, które wolontariuszki korygują moje teksty, kto zarządza umawianiem edukacyjnych wizyt, a kto robi wszystkie projekty, czy publikuje materiały na fanpejdżu. Staram się nikogo nie pominąć, nie umniejszyć ważności jego pracy, podkreślić fachowość oraz rzetelność. W Fundacji nie ma miejsca dla partaczy, kłamczuchów ani osób z wybujałym ego. Tu się pracuje w spokojnej atmosferze. Żadna istota nie lata ze sztandarem, na którym widnieje napis: „Wolę zwierzęta niż ludzi” czy „Jestem najlepsza na świecie”. Kto nie szanuje ludzi, nie uszanuje i zwierząt. To dziwne zjawisko takiej deklaracji obserwuję z niepokojem od lat. Zastanawiam się, jakie kłopoty relacyjno – emocjonalne skłaniają do takich wyznań. To, że Fundacja powstała, by ratować zwierzęta, jest faktem, którego nikomu nie musimy tłumaczyć czy dokumentować. Wystarczy przejrzeć nasze interwencje, akcje pomocowe, czy kampanie. Jednak to wszystko dzieje się w wyniku pracy i działania ludzi czyli karmicieli, opiekunów środowiskowych, weterynarzy oraz wolontariuszy, prowadzących poszczególne domy tymczasowe. Samo zwierzę o siebie nie zadba, kiedy jest chore, poturbowane, czy porzucone. To my, ludzie, łącząc siły, umiejętności, troskę i medyczną wiedzę, staramy się każdą istotą zaopiekować , ale rozpatrując aktywność z poziomu kota, nie człowieka. Nie zniewalamy na siłę ani też nie usypiamy tych, które chorują. Zespół, ekipa czy też grupa, nazwać można według uznania sztab ludzi, połączonych działaniem, którzy realizują wspólną misję. Nie ma sytuacji idealnych, każdy ma swoje określone awersje do niektórych, inne zdanie, światopogląd, czy pomysł na życie, ale kiedy podejmuje się pracę w gromadzie, powinno się szukać nie zwady czy konfliktu, a płaszczyzny porozumienia. Człowiek zawsze jest podporą drugiego człowieka. Ukochany pies nie poda w chorobie szklanki wody. Najsłodszy kociak nie pójdzie do sklepu. Takich przykładów mogłabym podać tysiące, ale uważam, że sama sygnalizacja problemu rozświetli innym w głowach.
Przychodzą do fundacji, oczekując pomocy, ale kiedy słyszą słowa prawdy, oburzają się śmiertelnie. Nie mogę puszczać mimo uszu zapytania, czy nie uśpię zdrowych, pięciomiesięcznych kociaków, bo przecież wszyscy wiedzą, że tylko Kocia Mama prowadzi żłobki oseskowe i przedszkola. Zadawanie niektórych pytań jest zwyczajnie nie na miejscu. Pokazuje, że zgłaszający nie posiada elementarnej, podstawowej wiedzy o Fundacji. Nie rozumiem tego zachowania, szczególnie w dobie, kiedy informacje na każdy temat są ogólnodostępne. Zbieramy opinię przed wizytą u lekarza, fryzjera czy kosmetyczki. Dlaczego zatem nie zapytamy „wujka Google” o opinię, co się w Kociej Mamie wyprawia?
Dyżur obowiązuje mnie restrykcyjnie, nawet w czasie wyjazdu czy choroby, chyba, że infekcja odbierze mi głos. Obecność Fundacji w kociej branży od prawie 30 lat to certyfikat, którym nie może się pochwalić żadna inna grupa. My nie stoimy w miejscu, rozwijamy się nieustannie, by ułatwić życie dobrym społecznikom okazjonalnym, stąd moja serdeczna prośba, pomyślcie, zanim palniecie gafę nieodwracalną w skutkach. Jest jedna najważniejsza zasada, która nie ma precedensu, urywam kontakt z każdym, kto nie ufa w trafność naszych decyzji.
Przy okazji mam maleńką osobistą radę, proszę każde spotkanie w siedzibie umawiać. Nikt nie przebywa w niej nieustannie, nie czeka na klienta, a prośba moja wynika z okoliczności, że wiele osób dzwoni, mówiąc: Gdzie pani jest? Jestem przed pani domem!