Pchli targ ruszył pełną parą

Pchli Targ na Łanowej ruszył pełna parą, ale jak to u nas bywa, czasem po drodze i przy okazji wynika konieczność dodatkowej aktywności.
Magazyny gromadzące zasoby do sprzedaży Fundacja posiada dwa. Jeden jest w siedzibie, drugi u Doroty na Teofilowie. Stało się tak w wyniku naszej aktywności dodatkowej, obie bowiem bardzo intensywnie działamy na internetowym Pchlim Targu.

Wystawiamy fanty pozyskane od darczyńców ze swojej okolicy. Dodatkowo przeglądam stare gadżety uatrakcyjniam tym samym dość mocno ofertę sprzedażową.

Targ na Teofilowie nie przynosi strat ale i zyski nie są jakieś fantastyczne. Ot, co weekend pojawiają się nowi klienci zachęceni przez znajomych, rodzinę lub zwabieni naszym internetowym zaproszeniem.

Wyjątkowość tego kiermaszu to przede wszystkim niezwykła, niebanalna oferta. Na straganie dosłownie jest WSZYSTKO od płaszczy i kurtek dziecięcych, po męskie garnitury i suknie ślubne, garnki, torby, zabawki i bibeloty. Myślę, że sławny bazar pod drzewami na starym rynku bałuckim blednie przy zgromadzonym przez nas asortymencie.

Jednak jak zwykle w życiu, nie może być tylko cudnie, spokojnie i kolorowo. O ile moje pomieszczenie zwane potocznie pierdolnikiem u babki jest wyłącznie do mojej czyli fundacyjnej dyspozycji, o tyle Dorka dzieli swoje z dość kłopotliwym sąsiadem, który naruszał dość znacznie granicę podziału.

Nie pomogły prośby, groźby, perswazja. Codziennie nasza przestrzeń była mniejsza. Nie godząc się na takie zachowanie, na ignorowanie pierwotnych ustaleń, stanęłyśmy przed koniecznością izolacji od kłopotliwego współlokatora.

Dwie ekipy działały weekendowo by zburzyć niepotrzebne ściany i odgrodzić się od sąsiada.
Nie lubię, kiedy stawia się mnie pod ścianą, nie znoszę, kiedy nie dotrzymuje się obietnic.
Chcąc zapewnić sobie i Dorce spokój, musiałam zorganizować maleńki remont, by wyeliminować niepotrzebne nerwy.

Było trudno, ciężko. Ekipy pracowały na małej przestrzeni bez okien, w kurzu i pyle. Jednak dla nas nie ma rzeczy niemożliwych. Zawsze znajdzie się pomysł na eliminację konfliktu.

Bardzo dziękuję wolontariuszom zaangażowanym w to kompletnie nie planowane działanie. Lipiec był trudnym miesiącem dla mnie szczególnie. Umierały mi kociaki, a mimo to musiałam nadzorować działania i funkcjonować tak, jakby nic szczególnego się nie zadziało.
Każdy, kto zna sposób mojej pracy, wie, że zawsze w wyjątkowo trudnych sytuacjach umiem zachować zimną krew obierając formę działania w zależności od potrzeby. Nie popadam w przerażenie, nie paraliżuje mnie strach, nie cofam się w obliczu gróźb. Umiem obiektywnie ocenić swoje położenie i chyba ta cecha odpowiada w 100 % za harmonijną, spokojną pracę całej Fundacji.

Ostatni weekend lipca nie jest ostatnim naszego letniego kiermaszowania ale jest pierwszym, w którym Dorota pracowała bez negatywnych emocji. Nasza część pomieszczenia została odgrodzona, uprzątnięta, fanty do sprzedaży ładnie ułożone.

Morał z tej opowieści sam się nasuwa: z nami się nie zadziera, nie wywołuje konfliktu, bo jesteśmy jak te koty, uparte i zawsze pójdziemy swoją drogą dając innym nauczkę i lekcję bycia fair play przy okazji.