Nie wiem jak ja to robię, ale chyba kocie przesłania docierają do mnie szybciej niż ludzkie prośby. Pijąc poranną kawę tradycyjnie przeglądam poczty i czytam interesujące mnie posty, opinie oraz apele.
Jeśli mnie bardziej jakiś intryguje sprawdzam albo proszę o analizę tematu, w końcu mam przecież sztab bardzo sprawnie pracujących asystentek.
Kociak spod Łodzi przygarnięty po wypadku lokomocyjnym, opiekunka prosi o wsparcie.
Zero odzewu, a przecież lokalnie działa nie tylko jedna organizacja.
– Ciekawe kiedy do mnie trafi? – pomyślałam szykując się na kolejny dzień łapanki.
Trzeci dzień akcji na Złotnie. Jaki dziś będzie? Czy jak poprzednie dwa, udany i owocny?
Sprawdziłam połączenia, bowiem tradycyjnie od ponad 18 lat wyciszam telefon chwilę po godzinie 20. Nauczyła mnie tego przyjaciółka kiedy to z radosną nowiną, że uciekła jej z kennela kotna kotka, była uprzejma zadzwonić o 3 nocy. Wybudziła oczywiście nie tylko mnie i koty, dodam, że do rana siedziałam w salonie, bo bałam się reszty rodziny.
No proszę i jest, długo nie musiałam czekać.
„Witam serdecznie, dostałam telefon od weterynarza, przygarnęłam kotka po wypadku, nie stać mnie na operację, błagam o pomoc tylko w operacji pęcherza, łapy jakoś same chyba Mu się zrosną, proszę pani, kiedy mogę zadzwonić ?”
Zerknęłam na zegarek, miałam jeszcze odrobinę czasu zanim pojawi się Gosia.
Tradycyjnie:
– Witam, Iza Milińska szefowa FKM otrzymałam od Pani wiadomość, ale nie bardzo ją rozumiem… Poproszę więcej szczegółów…
– Przybłąkał się w ubiegłą środę, za nim pojawił się brat albo kolega, tamten jest zdrowy, ten ciągnie łapę i koślawo chodzi. Pojechałam z nim do lekarza, ma złamaną łapkę, pękniętą miednicę i przestał robić siusiu, założony ma cewnik, operacja około 400 zł, nie mam takich pieniędzy, wychowuje dwoje dzieci… Dostałam telefon do Pani z wiadomością, że na pewno pomoże Kocia Mama…
Dziś mamy wtorek, zatem prawie tydzień od urazu – słuchałam opiekunki i oczywiście już kombinowałam.
– Muszę coś sprawdzić, zaraz do Pani oddzwonię – przerywam pani niemal w pół słowa.
– Magda masz kogoś na dole?- zapytałam lekarkę zamiast „dzień dobry”.
– Nie, czarną tę co radośnie najadła się nitek oddałam z nakazem pilnowania co kot bierze do pysia!
– Dobrze, zatem daję Wam kota, Wojtek się ucieszy, Pani prosi o pomoc w operacji pęcherza, ale z tego co mówi, ma uraz łapy i miednicy.
– Iza, ale wiesz, z pęcherzem to różnie bywa, a jak nie damy rady? To są z reguły skomplikowane operacje…
– Magda! Nie wymyślaj! Skoro podejmuje się operacji lekarz prowadzący praktykę na wsi… Nie ujmuję nikomu kompetencji, ale raczej długo nie nabędzie Waszego doświadczenia, czy ja muszę tracić czas tłumacząc fakty oczywiste?!
– No dobrze, jak zwykle masz rację.
– Przeważnie się nie mylę jeśli o koty idzie – łaskawie poprawiłam, ciesząc się, że żyrafowy szpital ma miejsce dla mojego kota.
Oddzwoniłam do opiekunki:
– To znowu ja, proszę kota przywieź we środę, ma być na czczo, zabrać wszystkie zdjęcia i badania jeśli takowe były. Naprawię kota w całości, nie wyobrażam sobie, bym pozwoliła by złamania zrastały się jak im się podoba.
– A co z kosztami???
– Pomyślimy, teraz mam co innego na głowie – powiedziałam zgodnie z prawdą, widząc meldunek Gosi: „Jestem za 4 minuty, znaczy się proszę zakładać buty.”
W środę wieczorem dostałam sms: „Kotek już w lecznicy, w czwartek doktor będzie robił zdjęcia RTG, w piątek planowany jest zabieg, dziękuję pięknie, jest Pani Aniołem, pozdrawiam z całą Rodziną Agnieszka.”
Ja i Anioł, dobre, mam nadzieję, że Pani nie zobaczy jak się umiem pieklić!
– MA-SA-KRA!!! – wysapała Magda. – Wojtek przerażony!!! Coś Ty nam znowu przywlokła??? Ja chyba kończyłam inną anatomię, bo nie umiem rozpoznać narządów w Jego brzuchu, misz- masz to mało powiedziane! On ma wszystko poprzekładane, przerwana przepona, błota brzuszna, cewka moczowa pod dziwnym kątem, pęcherz do góry nogami. Nie dziwota, że nie mógł się wypróżnić! Wszystko to zaczynały porastać mięśnie i tłuszcz, trzeba narządy odpreparować, poukładać jelita. Miednica złamana w dwóch miejscach, kość strzałkowa złamana spiralne, konieczna śruba, panewka w kolanie do amputacji… Dobra rada: nie pokazuj się do piątku Wojtkowi na oczy, udusi Cię jak nic!
– Gada ze sobą?
– Tak, zabrał zdjęcia do domu, układa plan. Wiesz, ten kot jest zbyt słaby, by na długo znieczulić, rozłożymy napraw na kilka zabiegów, na pierwszy ogień idzie brzuch.
W piątek od 12 czekałam jak na szpilkach. Po 18 nie wytrzymałam, pojechałam do lecznicy.
Był komplet: Magda, Wojtek i Marta.
Wojtek szary na twarzy, jak mnie zobaczył uśmiechnął się mówiąc:
– Dopiero skończyłem, ponad 6 godzin przy stole, mały jeszcze śpi, Marta się nim zajmuje. Nie pytaj, nie wiem jeszcze, jutro się wszystko wyjaśni idź na dół – uprzedził moją prośbę – Zaraz zejdę, pokaże Ci zdjęcia, to dopiero połowa roboty – ostrzegł.
Byłam w szoku!
On pilnuje Szpitala i Sali jak Cerber, kompletny zakaz wstępu, rzadko kiedy robi wyjątki…
Marta uniosła w zdziwieniu oczy, rozłożyłam ręce, wyjaśniając:
– Pozwolił!
– Wie Pani, było trudno, pierwszy raz byłam przy takim zabiegu…
– Bardzo się na mnie nasłuchałaś?
Dyplomatycznie milczała.
– Spokojnie. znamy się od lat, przed każdym skomplikowanym zabiegiem doktor ze sobą rozmawia, ustalając kolejność a im trudniejszy w trakcie, wtedy mnie się dostaje, że takie przypadki mu wrzucam. Koty mają ten komfort, że śpią, nie muszą nawiązywać, Madzia też milczy, rozumiemy formę reakcji na stres, niech mi wymyśla skoro to działa, najważniejsze, że ratuje koty.
– Zmiana planu, mały zostaje w szpitalu – oznajmił objaśniając mi zdjęcia. – W przyszłym tygodniu zabieram się za łapkę i kolano, potem kennel i czekamy aż zrośnie się miednica, wybite stawy postaram się nastawić jak Go znieczulę.
O 23 zadzwoniła Magda:
– Mały się wybudził, teraz jadę na wizytę, bo bałam się go zostawić, wrócę jeszcze.
O trzeciej w nocy kolejna wiadomość: „Dałam przeciwbólowe, jadę do domu, ledwo żyję… Nadałam Mu imię: Pan Cerowany.”
Rano przyszły foty, Magda, przeszczęśliwa donosiła: „Pan Cerowany pochłonął jedną saszetkę i o drugą prosi, kuweta zaliczona, znaczy się Wojtek dobrze w brzuchu poukładał.”
Miałam łzy w oczach. „Madzia dziękuję, kocham Żyrafę, ogromny szacun!”
W odpowiedzi: „Dbaj o siebie dla kotów!!!”
Tradycyjnie proszę o wsparcie.
Kotek będzie miał minimum 4 operacje, jedna już za Nim, za moment złamanie naprawiamy śrubą, nastawimy dwa stawy wybite, kolejna to amputacja panewki w kolanie połączona z kastracją, a czwarta to wyjęcie śruby.
Nie musiałam kota przyjmować, ale nie umiałam odmówić, więcej powiem, sama dołożyłam sobie kosztów, ale nie umiałabym żyć z faktem, że poszłam na łatwiznę i nie ratowałam choć mogłam.
Leczenie Pana Cerowanego można wesprzeć tutaj.