Kiedy panuje wojenny chaos rozgrywają się nie tylko dramaty związane bezpośrednio z działaniami wojskowymi, giną żołnierze, ale co jest w tej inwazji najsłabsze cywile, dzieci i zwierzęta. Kiedy tragedia, która dotknęła swym okrucieństwem niemalże wszystkich, zaczynają być tworzone korytarze humanitarne by ewakuować tych bezpośrednio niezaangażowanych. W ferworze pomocowym ani przez moment nie zapomniałam o kotach, staramy się otoczyć opieką te, które zostały, te zmierzające ku granicy, ale także, te które już bezpiecznie mieszkają w naszym kraju.
Pomagamy w wyżywieniu, w sprzęcie, w opiece medycznej. Niektórzy weterynarze działający z nami zrezygnowali z opłat za wizyty kocich uchodźców. Zdarzają się i przykre incydenty, jak ten, kiedy kot wypadł z siódmego piętra. Nie jest to oznaką bezmyślności, a tylko wynikiem gigantycznego stresu w jakim żyją i starają się pracować uchodźcy. Jak zwykle tradycyjnie Fundacja pierwsza staje by słabszym pomagać. Nas nie trzeba prosić ani namawiać, widząc takie makabryczne sytuacje, sami szukamy metody, sposobu i okazji by nieść pomoc. W punkcie repatriacyjnym przy ulicy Piotrkowskiej w Łodzi wszyscy ukraińscy i polscy koordynatorzy mają podany telefon do Kociej Mamy. Działamy w wielu obszarach zgodnie z naszym rytmem, spokojnie, rzeczowo, gasząc ludzkie i kocie pożary. Opanowane do perfekcji, trzymamy emocje na wodzy, a nasze akcje są najskuteczniejszą pomocą dla ludzi i zwierząt wciągniętych w wojenną zawieruchę.
Każdy, kto tylko ma wiedzę, że wśród rzeszy uciekinierów są osoby wymagające wsparcia, proszony jest o kontakt z Fundacją, telefony podane są na stronie internetowej. Bądźmy czujni na każde nieszczęście!