– Te zajęcia będą ostatnie przed wakacjami. – obwieściła z ulgą Renatka.
Jest lekko zmęczona kłopotami z ustalaniem zespołów edukatorek. Moja złamana ręka zaburzyła normalny rytm pracy. Jednak uparła się i trwała przy decyzji – dopóki nie odzyskam formy, nie pozwoli mi na żadną aktywność, mogę pracować dla Fundacji, ale tylko z pozycji domu.
Żadne argumenty nie były wystarczająco mocne, była głucha na moje prośby.
Pomagałam więc jak mogłam – zliczałam karmę, szykowałam pomoce dydaktyczne, organizowałam ekipę.
Nawet przez moment przez te długie 9 tygodni nie zostawiam bez opieki mojej Fundacji. Nie skorzystałam z L4, nie schowałam się w zaciszu domowym wymawiając bólem i dyskomfortem, zaciskałam zęby i pracowałam.
Wiem, że niektórzy kiwali dziwnie głowami obserwując moje zachowanie. Ale już taka jestem harda, samodzielna, systematyczna, sumienna. Nigdy nie czekam, aż ktoś mnie wyręczy. Każdy sukces zawodowy i fundacyjny jest efektem mojego charakteru i konsekwentnej pracy.
Tylko najbliżsi wiedzą jaką dostałam lekcję pokory zmuszona korzystać z pomocy innych, ile mnie kosztowało trudu bym pogodziła się z ograniczeniem samodzielności i aktywności. Taki człowiek jak ja, nie nadaje się na bycie marionetką, mnie zabija bezczynność.
– Nadal brakuje mi jednej dziewczyny… – troska brzmi w głosie Reni. – Ania z Olgą to ciut mało, znowu nie ma kto robić zdjęć, a mam przeczucie, że w tym przedszkolu nie bardzo mogę liczyć na wsparcie pań opiekunek. Już kiedyś tam gościłyśmy, nie było zbyt sympatyczne, wątpię czy coś się zmieniło.
– Inne są z pewnością dzieci, uczą się nowe roczniki. Opowiesz dlaczego trzeba kochać koty. – Staram się obudzić w nas obu entuzjazm. Też mam dziwne przeczucie, że może będzie mało fajnie, ale….
Rozmawiałam z Renią intensywnie myśląc… przeglądałam listę wolontariuszek… zatrzymałam się na chwilkę, pomysł dość śmiały, ale może się udać.
Dotąd zawsze pracowały razem, świetny duet – matka z córką, obie zarażone wielką miłością do zwierząt, serdeczne i sympatyczne.
– Danusia poproszę numer telefonu do Alicji.
– Mojej Ali? – dopytuje odrobinę zaintrygowana.
– Tak, tak zapewniam.
Nie będę przecież o moim pomyśle z mamą rozmawiać, nie jej dotyczy prośba.
– Ala co robisz w poniedziałek przed południem? -pytam wprost. – Mnie Renia nie zabierze, a mają braki w zespole edukatorek, trzeba robić zdjęcia, malować dzieciom buzie, opiekować kotami.
– Proszę mi podać adres. – nawet na moment się nie wahała.
– Spadłyśmy tradycyjnie, kocie, miękkie lądowanie na cztery łapki. – melduję Reni – Masz nową do przyuczenia, Ala pojedzie!!!
Zajęcia nas niestety nie zaskoczyły, nie będziemy się o nich rozpisywać. Tym razem ciężar prowadzenia spadł na barki Ani, która przejęła inicjatywę ignorując drobne trudności komunikacyjne na linii pedagodzy – Fundacja. Ania świetnie zna środowisko, bo kilkanaście lat pracowała w szkole ucząc dzieci biologii. Teraz, działając w Fundacji niestety czasem spotyka się z dość specyficznym zachowaniem swoich byłych koleżanek, które nie zawsze jest odpowiednie.
Nadal pokutuje pogląd, że działamy w Fundacji z braku zajęcia lub zainteresowań i trudno zrozumieć, że ludzie pracują tylko i wyłącznie w oparciu o pełen wolontariat.
Ala natomiast spisała się na medal, szefowa zespołu edukatorek wystawiła jej świetną opinię.
Komunikatywna, rzeczowa, chętna do pracy i ma oko do robienia zdjęć, od nowego sezonu będziemy ją zatrudniać częściej.
Siłą Fundacji jest nasza jedność, spójność, konsekwencja i wzajemne wspieranie. Potrafimy się uzupełniać, w sytuacji kryzysowej nie załamujemy rąk, tylko spokojnie szukamy rozwiązania. Znamy swoje reakcje, umiemy odczytać kiedy emocje odbierają energię i chęć do pracy.
Mądrość jaką mają wolontariuszki Kociej Mamy przekłada się nie tylko na pomaganie kotom ale i na ochronę swoich koleżanek.
Nikt nie zapewniał, że wolontariat mimo pięknych założeń jest łatwy do pełnienia. Dlatego po takich zajęciach, jak te ostatnie jeszcze bardziej doceniam kobiety z którymi mam przyjemność działać!