Wahałam się czy opowiedzieć o interwencji jaką miałam wątpliwą przyjemność przeprowadzić ostatniego dnia ubiegłego roku, ale wychodząc z założenia, że na temat pracy Fundacji i w tym akurat przypadku, nie mam na myśli wyłącznie Kociej Mamy, uczciwie jest podzielić się z Sympatykami na jakie sytuacje jesteśmy narażeni my wolontariusze pracujący społecznie w ramach swojego wolnego czasu.
31 grudnia lub odrobinkę wcześniej ludzie przeważnie udają się w podróż w ramach planowanych sylwestrowych spotkań. Tradycyjnie żegnamy stary rok z lampką szampana w dłoni, składamy sobie życzenia, mając nadzieję, że ten nowy będzie dla nas lepszy, przychylniejszy, wolny od zmartwień i kłopotów, a jak jest faktycznie to zawsze pod swój scenariusz weryfikuje nasze życie.
Ostatni dzień roku był spokojny, tradycyjne petardy były nieliczne. Moje futra tego dnia miały totalny areszt domowy z troski o ich nerwy i psychikę. Jakoś koło południa zadzwoniła Maryla zgłaszając interwencję, oto jej relacja:
Pani jadąc z Gdańska w nasze okolice, nie chce dokładnie określić miejsca swojego pobytu, znalazła na postoju dwa kociaki około 4-5 miesięczne ewidentnie z kocim katarem, na szczęście miała przy sobie kontener! Jest problem, bowiem obdzwania lokalne fundacje i każda odsyła ją z kwitkiem, pani w rozpaczy, chce bardzo ocalić te koty.
– Poproszę numer telefonu do pani, Maryla, skoro ta pani zachowuje się tak proroczo, że w podróż do Łodzi na zabawę sylwestrową rusza wyposażona w kocie pudło, to mogła wcześniej zabiegać o jakieś lokum dla tych kotów, ani w jedno słowo nie wierzę, pani niestety kłamie w żywe oczy.
-Też mi się tak wydaje – przyznaje z niesmakiem Maryla. Najpierw sami stawiają się w pozycji kłamczucha, a potem mają do nas pretensje o trudne, kłopotliwe pytania.
– Tradycyjnie, najpierw poszła formułka:
-Dzień dobry, z tej strony Iza Milińska szefowa FKM czy mogę zając pani kilka chwil? Dzwonię w sprawie tych kotów.
-Wie pani, nie przypuszczałam, że tak trudno w Łodzi uzyskać pomoc dla kotów – słyszę ewidentny wyrzut – dzwonię po kolei do przeróżnych organizacji i każdy rozkłada ręce z niemocy.
– Ma pani świadomość wyjątkowości dzisiejszego dnia? – pytam – po za tym zaburza pani prawdę, przecież ja się odezwałam, by zaoferować pomoc, proszę nie wrzucać wszystkich do tego samego garnka!
– Zanim podam pani adres, pod który zawiezie pani koty, proszę mi opowiedzieć prawdziwą wersję, a nie tę bajeczkę, którą uraczyła pani Marylę, albo pracujemy w oparciu o prawdziwe fakty, albo się żegnamy.
-Wie pani, ja nie chciałam mieszać opiekunki karmiącej te koty – wyjaśniła kompletnie bez wstydu.
– Dlatego wolała pani budować jakieś niebywałe historie? –zapytałam z niedowierzaniem – przecież nikt, kto zna psychikę i zachowanie kotów nie uwierzy w takie dziwne fantazje.
-Dobrze, to powiem prawdę, te koty mieszkają w Zgierzu, w starej opuszczonej szklarni, kotka się jakoś latem okociła, miała cztery małe, dwa zostały i są tu karmione, a matka z pozostałymi kilka tygodni temu zniknęła.
Ile tym razem było faktycznej prawdy, nie chciałam już analizować, przeliczyłam koty w domach tymczasowych i doszłam do wniosku, że mogę przyjąć te dwa czarne wyrostki. O żadnym konkretnym wsparciu nie było mowy, tylko poprosiłam o transport. Wiedząc i zakładając, że jest prawdą, iż młodziaki mają koci katar, poprosiłam doktor Annę o umieszczenie ich w Filemonie. Upiekłabym dwie pieczenie na jednym ogniu, Ania umie oswajać dzikie i od razu by je mi podleczyła. Ustaliłyśmy, że 1 stycznia koty zawitają do kliniki.
W Nowy Rok tuż przed godziną 17 zostałam uraczona kolejną bajeczką. Pani odwołuje przekazanie kotów, ponieważ uwaga: musi jechać z psem do weterynarza, bo ma biegunkę.
To już było zbyt grubo szyte. Nie wytrzymałam, rzuciłam ripostę:
– Droga pani, wczoraj bawiła się pani moim i wolontariuszki kosztem racząc nas kłamstwem. Zadam pytanie, czy pani koniecznie chce obrazić moją czy swoją inteligencję? Nie może pani dostarczyć kotów, a przecież Anna jest lekarzem weterynarzem, od razu przebadałaby i chorego psa. Zakończyła pani stary rok fałszem i nowy zaczyna od kolejnych bajek.
Nie usłyszałam odpowiedzi, pani raptownie się rozłączyła. Skłonna byłam mimo tych incydentów i tak przyjąć koty, niestety pani unosząc się nie zrozumiałą dla mnie dumą, napisała do Maryli wiadomość: „Po rozmowie z szefową trwałam w traumie przez kilka godzin, nie mogłam dojść do siebie, wróciłam już do Gdańska kotom poszukam pomocy u innej organizacji!”.
Traumę zrobiła sobie sama, plącząc się i wpadając we własne sidła.
Zawsze proszę, szanujcie nas i nasz prywatny czas. Nie zmuszajcie nas do bycia psychologiem, śledczym czy detektywem, nie taka jest bowiem nasza rola. Każda interwencja może być szybko przeprowadzona w miłej atmosferze, ale forma i komunikacja nie zawsze zależą niestety od nas. Wiele podobnych zdarzeń przemilczałam, kiedy to zgłasza się z prośbą o pomoc osoba z ustalonym przez siebie nie do końca prawdziwym scenariuszem.