To się dzieje i nawet, jakbym tłukła do głów tysiące głośnych słów, nie przebiję się przez pewne klimaty, dopóki sam opiekun nie pojmie, jak trudna i żmudna jest moja codzienna robota. Ja nie mam na myśli wyłącznie piastowania roli szefowej, ta aktywność akurat sprawia mi wiele radości. Zespół powiem brzydko „ wyczyścił” nam się z zakompleksionych nierelacyjnych osób, które zawsze muszą być w centrum, czy im się akurat w danym momencie ta atencja należy, czy nie. Robili zamieszanie, trzepali pianę, a z prostej aktywności potrafili urzeźbić sensację. Wszystko w ich wydaniu trwało dwa razy dłużej, celebrowali każdy ruch ręką, jakbym ja miała czas na takie głupie marnowanie. I tak, nawet pomoc w siedzibie, przy prostych zadaniach, zamiast godziny rozciągała się na dwie lub co gorzej trzy.
Teraz mam wreszcie od kilku lat komfort. Rano wstaję, zapodaję tematy wolontariuszom na czacie i nikt nie ma najmniejszego problemu. Nie muszę uważać na każde słowo, na intonację głosu. Kiedy siedzę cicho, wiedzą że mam gęsto, że ważniejsze są operacje i interwencje niż mielenie bez sensu. Jak się sytuacja rozpakuje, wtedy jest czas na pogaduszki o lżejszych sprawach. Teraz, w obliczu nadchodzącej zimy, opiekunowie tradycyjnie się obudzili i zewsząd napływają prośby o przyjęcie 4-5-cio miesięcznych kotów.
-Gdzie byliście dotąd? – Zawsze pada rutynowe zdanie.
Te koty nie przyszły wczoraj, od kilku tygodni już u was bytują. Zawsze jest tak samo, że szukali po znajomych, rodzinie, dawali ogłoszenie na OLX.
Śmiech mnie ogarnia natychmiast, ale i złość niestety.
Ogłoszenie na OLX? Tak? A jak ono brzmi? Mam świadomość, że zachowuję się wrednie, ale inaczej nie przebiję się przez scenariusz tłumaczący, przygotowany do rozmowy ze mną.
„Oddam kota, nieokreślonej płci, dzikiego, bez kontaktu z człowiekiem, żyjącego na podwórku, w dobre ręce. Nie wiem, czy kot korzysta z kuwety, czy jest zdrowy i jak będzie się zachowywał w przestrzeni zamkniętej”.
Czy taka forma jest zachęcająca? – pytam bezlitośnie, wybijając wszystkie argumenty.
Ścieżka jest jedna i taka sama, sami muszą naprawić to, co zaniedbali. Nie pytali fundacji wcześniej, jak postąpić, jakie poczynić kroki, więc konsekwencji swoich pomysłów nie mogą cedować na wolontariuszki, one nie stawiły się na wolontariat do oswajania dzikusów czy naprawiania błędów braku wyobraźni innych.
Ta interwencja to dosłownie perełka sytuacyjna, socjologiczna i edukacyjna jednocześnie.
Z zasady przeważnie umawiam się na spotkania. Żyjąc i prowadząc dwie działalności w jednej przestrzeni, szalenie ułatwia mi to planowanie każdego dnia.
Mało kto „ z buta” zagląda do fundacji, raczej są to wizyty umówione.
Któregoś dnia, tuż przed godziną 20, zabrzmiał dzwonek do jednej z furtek. Popatrzyliśmy na siebie pytająco z Maciejem: Czy czekasz jeszcze na kogoś? Oboje kręciliśmy przecząco głowami, ale ja, tknięta intuicją, jednak poszłam sprawdzić, kto i z jakim interesem przybywa.
Powitała mnie pani, w wieku podobnym, na moje pytanie, czy była umówiona ze mną, pokazała mi telefon, w nim wizytówkę w Googlach, mówiąc: Jest napisane „ open”, zatem uznałam, że nie muszę się umawiać.
Taaak- ni to stwierdzenie, ni zapytanie- mi się wyrwało.
Spojrzałam w jej telefon mówiąc: Ale tu jest open od 17-20, dlaczego akurat teraz? Nie można było ciut wcześniej?
Open to open!- po co dyskutować, zaczynała podnosić głos, u nas w Holandii takich faktów bardzo się przestrzega, wy wreszcie nauczcie się tego też!
Ale to jest wolontariat- dorzuciłam cicho i pomyślałam: Co za dziwna kobieta, jest Polką, a o drugiej mówi wy, nagle się wynarodowiła, bo pracuje na saksach, my też robimy reklamy w innych krajach, ale nie odbija nam palma!
Jednak skoro było „ open”, załatwiłam petentkę chłodno, ale skutecznie, firmowo czyli kocio.
Jeszcze tego samego dnia poprawiłam wizytówkę. Open jest od godzony 17 do 19. Weekend „ close”.
Minęło kilka dni, widać rodzina się naradziła, po klatki łapki przybyli jednak panowie, kobieta już mnie nie zaszczyciła.
Pomogłam z terminem sterylizacji, nauczyłam, jak podrostki kocie oswajać i w trakcie rozmowy wyniknął temat konieczności użyczenia kennela.
Mam świadomość pory roku oraz wieku kociaków i to, że zaczęła się znajomość krzywo, nie przekreśla intencji, czasem ludzie rzucają się na drugą osobę, jak upadnie ich niby misternie opracowany plan, znam te reakcje, wynikające z rozczarowania, ale i ze strachu, co począć dalej.
– Zapraszam po kennel- mówię do pana- może być nawet w sobotę, najlepiej koło 17.
Tym razem pojawiła się pani, ale już z kompletnie innym nastawieniem, brawo za odwagę po przykrym falstarcie.
Ewidentnie była zdziwiona terminem spotkania.
Musiałam, nie mogłam się opanować: – Widzi pani, tutaj panują inne obyczaje, nawet jak jest „ close”, to i tak jest „ open”, my po prostu kochamy koty i swoją robotę.