Zawiesiłam jeden telefon fundacyjny, bo skoro i tak finalnie na mnie spadały końcowe ustalenia, a sprawy błahe absorbowały mnie co rusz, nie było najmniejszego sensu, by droga komunikacyjna interwencji była wydłużona. Opiekunom nie wolno robić wody z mózgu i przekazywać wykluczające się komunikaty. Praca zespołowa od zawsze musi być spójna, konstruktywna i wykluczająca wewnętrzne konflikty i spory. I ja, i wolontariusze chowamy pychę i butę do kieszeni, nie forsujemy swoich prywatnych poglądów i przekonań, a staramy się działać w ten sposób, by nie ciągnąć wózka w różne strony, bo tym samym trwa się w miejscu i nie ma rozwoju ani postępu.
Czasem w życiu coś się takiego zadzieje, że mimo najszczerszych chęci, gdzieś się zagubi zdrowy analityczny rozsądek, a zaczynają brać górę kłopotliwe do opanowania nastroje i emocje. Trudną i niewdzięczną mam rolę. Bycie szefową nowoczesnej fundacji obliguje nie tylko do nieustannej nauki, rozwoju, ale i wymaga chłodnego dystansu podczas oceny pracy każdego wolontariusza, pomijając osobiste sympatie, powiązania i relacje. Jeszcze inaczej mają wolontariusze, ponieważ nie działamy w trybie standardu, oni większość z moich decyzji muszą przyjmować bezwarunkowo wierząc w słuszność wyboru.
Mam świadomość, że jest to dość wyjątkowe, iż oczekuję aż takiego zaufania. Niekiedy moje wybory mają wymiar gromu z jasnego nieba, tak są niekonwencjonalne i spektakularne.
Pozytywem decyzji jest nie tylko ograniczenie telefonicznego rachunku, ale fakt, że przekierowane zgłoszenia załatwiane są w zasadzie od ręki, nie ma pośrednika, więc unikamy interpretacji osobistej. Od zawsze przypominam, że fundacja jest organizmem, który funkcjonuje w wyniku jedności konsekwentnych wyborów, kiedy wchodzimy w grupę, niestety nie oczekujemy zaspokojenia ambicji indywidualnych, a wszystkie aktywności przekuwamy na dobro globalne.
Jak na razie nie rejestruję większych kłopotów czy kolizji. Zasada dyżuru od godziny 17 do 20 ładnie się sprawdza. To my nakreślamy granicę i jeśli jest ona faktycznie formą spokojnej pracy, to wszyscy bardzo szybko taki stan rzeczy doceniają i akceptują.
Interwencje telefoniczne są przeróżne, najczęściej sprowadzają się do ustalenia drogi lub wskazania rozwiązania alternatywnego. Proceder przyjmowania wszystkich kociąt do fundacji niestety nie zdał egzaminu, domu tymczasowe są przemęczone nie mając chwili wytchnienia. Zmęczenie nie przekłada się dobrze na wolontariat.
Zaangażowanie okazjonalne osób, które w wyniku pewnych okoliczności stały się tymczasowymi opiekunami jest dobrym rozwiązaniem. Nie dość, że mają okazję wykazać się empatią i społeczną postawą, to poczują smak wolontariatu i odpowiedzialności, która na nas ciąży.
Pomoc, logistyka a nawet drobne bonusy, jakie oferuje Kocia Mama powiększają tylko grono sympatyków.
Sytuacja sprzed kilku dni. Zwyczajne zgłoszenie o przyjęcie kociaka znalezionego gdzieś na klatce schodowej na Bałutach, nie zakończyło się włożeniem kolejnej biedy na pokład. Nie było to konieczne. Jak się okazało, podrośnięte kocięta opiekunka niesterylizowanej kotki bez pardonu wyrzuciła na podwórko. Jakaś dobra dusza zabrała do domu, znalazła im domy, a Kocia Mama w prezencie nowym opiekunom podarowała bezpłatną kastrację i sterylizację, kiedy maluszki dorosną do odpowiedniego wieku. To samo dotyczy rodzącej niechciane mioty kotki.
Sytuacja jest ciężka, ogólnie brakuje pieniędzy na podstawowe wydatki dnia codziennego. Nawet jeśli ktoś faktycznie kocha przygarniętego z podwórka kota, to komercyjny koszt zabiegu jest dla niego niebotyczną kwotą. W gospodarstwie domowym zawsze są niestety ważniejsze priorytety, dlatego jeśli już fundacja styka się z taką sytuacją, nie powinna zostać obojętna. Pomagać należy na przeróżne sposoby, czasem właśnie przejęcie obciążenia finansowego jest w określonej chwili większym wsparciem niż pomoc w adopcji małych słodkich kociaków.