O życiu w fundacji, o akcjach, interwencjach, o kłopotach i radościach, opowiadam raczej na bieżąco. Właściwie prowadzoną fundację powinna charakteryzować przede wszystkim jedna najważniejsza, naczelna i wiodąca zasada, od której nie powinno być w żadnym przypadku odstępstwa, a mianowicie jawność i czytelność decyzji oraz niekorzystanie z rozwiązania w stylu „zamiatanie niewygodnych kwestii pod dywan”.
Pracując z grupą ludzi, rzeczą normalną jest, że nie ze wszystkimi kontakt i komunikacja sprawiają nam radość, więc żeby wyeliminować niepotrzebne konflikty, tak powołuję grupy robocze, by uniknąć kłopotliwych scysji. W moje zadania wpisują się decyzje, o których nie dyskutuję na forum. Są kwestie związane bezpośrednio z naszą pracą, jednak objęte są klauzulą milczenia z uwagi na wrażliwe aspekty powiązane bezpośrednio z członkiem fundacji. Fakt, że posiadam wiedzę na tematy, o których wolałabym nie wiedzieć, jest wypadkową przyjaźni, bliskości, zżycia i zaufania, i biorąc te wszystkie czynniki pod uwagę, rozumiemy dokładnie w jak trudnej pozycji niekiedy bywam. Nie wszystko powinno ujrzeć światło dzienne, nawet jeśli takie rozwiązanie byłoby usprawiedliwione. Nigdy nie byłam zwolenniczką inicjowania awantur, prania brudów na forum czy nagonki, nawet jeśli mam rację i prawda leży po naszej, fundacyjnej stronie. Zasada obowiązuje jeszcze jedna, nie daję drugiej szansy kłamcy bez względu na staż znajomości. Zawsze kłamstwo wynika z winy, ze strachu przed prawdą, z tchórzostwa. Jeśli ktoś raz po nie sięgnie, nie zawaha się ponownie. Można mieć wybaczenie dla uczącego się życia dziecka, ale nie dla wolontariusza, który świadomie przyjmuje się do fundacji. Nie mogę polegać na ludziach specjalnie z premedytacją oszukujących mnie z powodu własnego niedopatrzenia czy błędu. Jesteśmy tylko ludźmi i zawsze przeprowadzając rozmowę kwalifikacyjną jasno stawiam warunki określając obowiązujące zasady pracy.
Jest prawo do błędu, do pomyłki, do złej nietrafionej decyzji. Warunkiem uniknięcia wykluczenia jest szczera rozmowa, kłamstwo zawsze kończy się tak samo: moją złością i rozstaniem!
Pamiętać musimy, że fundacja jest liczna, pracuje dużo wolontariuszy przy różnych projektach, toczy się równolegle kilka interwencji, a moja aktywność nie ogranicza się do picia kawy podczas dyżuru. Będąc nieustannie w dyspozycji, nawet w czasie wyjazdu, choroby czy wakacji, muszę mieć wsparcie ludzi zaufanych, takich z którymi komunikacja jest nie tylko szybka i sprawna, ale przede wszystkim szczera, ponieważ nie mam zamiaru bawić się w oficera śledczego czy zdobywać oznakę detektywa. Ludzie tworzący Kocią Mamę muszą być moim wsparciem, podporą, pomocnikiem i zarazem partnerem. Nie jestem osobą, która zdaje sobie sprawę, że została okłamana i przyjmie tę okoliczność z uśmiechem, dalej pracując jakby nic się nie stało. Fundacja, to nie zakład pracy, w którym ktoś inny decyduje z kim mamy pracować, kogo mamy w załodze czy ekipie lub z kim przyjdzie nam siedzieć w pokoju. Tu na szczęście jest możliwość rotacji i eliminacji. Z reguły wymieniamy się rolami, funkcjami, zadaniami i obowiązkami. Normalnym zjawiskiem jest, że gdy wolontariusz zmęczony jest prowadzeniem poczty, domu tymczasowego czy obsługi stoiska kiermaszowego, wtedy po analizie umiejętności i wiadomości, staramy się znaleźć inną płaszczyznę aktywności. Obserwując różne organizacje, znam takie, które kompletnie nie szanują pomysłów na działanie swoich wolontariuszy, są sztywne wymagania i wykluczone są możliwości innej realizacji społecznej. Od zawsze niezależna, nieograniczona w działaniu, taką samą zasadę stosuję dla innych. Jeśli dochodzi do podeptania mojego kredytu zaufania, kończy się momentalnie każda, nawet wieloletnia współpraca.
Kocia Mama łączy opiekę nad kotami z troską o ludzi, niepełnosprawne dzieci, osoby starsze i przewlekle chore. Empatia przekuwa się w szczerość, wierność panującym zasadom, kiedy wkrada się fałsz i obłuda, kończą się nawet najpiękniejsze znajomości i zostaje niesmak zamiast miłych wspomnień.