Staram się bardzo być wyrozumiałą i z taką samą atencją traktować koty zgłaszane do przyjęcia przez wolontariuszki, sympatyków fundacji, osoby zewnętrzne wspierające, ale i bezradnych dosłownie kociarzy z całej Polski.
Nie jest praktykowane bym przyjmowała koty z terenów, gdzie pracują i dobrze sobie radzą inne podobne do Kociej Mamy organizacje. Jednak często bywa, że mimo szczerych chęci adopcja stoi beznadziejnie w miejscu i domy tymczasowe dosłownie pękają w szwach, a maluszków nieporadnych, totalnie bezbronnych w środowisku przybywa.
Żeby w takiej sytuacji odmówić trzeba nie mieć serca.
To, co się przez ostatni czas wyprawia w temacie interwencji jest trudne do ogarnięcia. Kto raz znalazł do mnie drogę, trzyma się fundacji kurczowo akceptując wszelkie ustalenia. Mam świadomość mocy sprawczej pod kątem adopcyjnym, ale nie sprowadza się to wyłącznie do małych kolorowych zdrowych, z taką samą lekkością wynajduję super domy dla tych starszych, niekiedy trudnych socjalizacyjnie albo wręcz chorych.
Ostatnie trzy tygodnie przypominają pracę na super uczęszczanym dworcu, jedne koty przybywają inne wybywają! Najważniejsze, że rozkład przyjmowania i oddawania nie notuje kolizji z miejscówkami.
Wraz z Marylą prowadzę rejestr oczekujących do domów tymczasowych, ale i do obu okien życia.
By uniknąć zamieszania, stagnacji, nasycenia rynku, nie mieszamy kolorami miotów, a także ich wiekiem. Po pobycie w oknie 7 tygodniowych kolorowych kociaczków, następuje miot wyrostków około 3 miesięcznych w kolorze czarnym. Postępujemy tak z prostego powodu, wśród kociarzy występuje popyt na kociaki w przeróżnym wieku, więc staramy się kreatywnie tak modelować adopcje by nieustannie był progres.
Jak do tej pory moje wyczucie adopcyjne jeszcze nie zawiodło. Stare, te z dalszym koniecznym leczeniem przeważnie lokuję w domach moich przyjaciół i znajomych, albo u osób z polecenia. Tak, tak moi drodzy, inni z ładnymi mają problem, a ja podnoszę poprzeczkę i wymagania chętnym na dermatologiczne, białaczkowe czy nerkowe.
Ponieważ znacie kochani styl mojej pracy i macie od lat świadomość, że każdy reportaż ma swoje ważne drugie dno i zawsze, jeśli nie jest to opis trudnej interwencji, kończy się mottem, wnioskiem lub przesłaniem, tak dokładnie jest i w tym przypadku.
Przyjmuję koty od Arlety z Płocka, od Ani i Michała z Mazur, od mojej kochanej Alergii z Ozorkowa , od Agnieszki spod Strykowa, ale są też osoby, od których raz przyjęłam i więcej tego nie zrobię.
Kto mnie zna ten wie jakie zachowanie natychmiast powoduje taką decyzję.
Nie boje się kotów wystraszonych, małych, dużych, zdrowych i chorych. Nie przerażają mnie wyrostki wymagające socjalizacji, powypadkowe do natychmiastowej operacji, jednak zawsze zamykają się drzwi do Kociej Mamy, kiedy przekazujący mija się świadomie z prawdą.
Nie raz proszę, nie ubarwiajcie faktów, mówcie mi o kotach nawet najgorszą prawdę! Kiedy jestem uczciwie uprzedzona jakie koty do mnie trafią, nie odmówię nagle, nie zmienię zdania, a przygotuje taki dom by koty były bezpieczne, a opiekunowie nie mieli demolowanego domu.
Koty, które przyjechały ostatnio z Mazur są pierwszymi i ostatnimi, które od tej opiekunki przejęłam. Nie dość, że są mało atrakcyjne pod kątem umaszczenia, w wieku stosownym do zabezpieczających zabiegów, bez żadnych szczepień i na dokładkę przyjechały bez symbolicznej nawet wyprawki, to ich charakter i temperament został przed nami ukryty.
Kierowca przywożący koty otrzymał bardzo dużo wiadomości i wskazówek odnośnie ewentualnej adopcji, ale ani słowem pani się nie zająknęła jak trudne to są koty pod względem bytowania w domu.
Początkowo sądziłam, że pięciomiesięczne kociaki źle reagują na pobyt w kennelu.
Kiedy Ania wypuściła je z klatki, demolowały jej gabinet.
Różne dźwięki, zapachy, zwierzaki, może to je wyprowadzało z równowagi. Tak sądziłam, bo przecież przyjechały z domu.
Agata, chcąc ulżyć Ani, podjęła próbę ułożenia w swoim domu. No i po dwóch nieprzespanych nocach, wściekłych harcach po meblach, brudzeniu poza kuwetą i uporczywym staraniem by strącić wiszące na ścianie lustro, poddała się. Nikt z takimi nieokiełznanymi kotami nie może spokojnie egzystować, ani ludzie ani inne żyjące tam zwierzęta. Terroryzują bez wyjątku każdego.
Nie wyciągam wniosków pochopnie, zanim opisałam sytuację, zasięgnęłam opinii u źródła. W poprzednim domu też demolowały co tylko mogły, mam świadomość, że w wyniku radosnej zabawy, ale jednak o takich problemach i skłonnościach kociaków się uprzedza by oszczędzić innym nerwów, kłopotów, szkód.
Wywiad powinien być rzetelny, o przejęciu tych kociąt przez fundację pani rozmawiała przecież z weterynarzem, który ma doświadczenie i sukcesy na polu behawioralnym. Ania z sentymentu do swoich kochanych miejsc rodzinnych stara się jak tylko może pomagać lokalnym kociarzom, szanują to i staram się wspierać przyjmując od lat koty z Mazur. Tylko, że dotąd nie miałyśmy takiej niespodzianki, zawsze opowieści opiekunów pokrywały się z postępowaniem kotów.
Sytuacja jest szalenie kłopotliwa, bowiem o ile kocur rokuje, to kotka lepiej odnalazłaby się w środowisku, które zna, najlepszym dla niej rozwiązaniem były sterylizacja i powrót w miejsce, które zna. Po raz kolejny spotykam się z przypadkiem złej oceny zwierzaka i wyboru rodzaju i formy pomocy.
Nie wszystkie koty godzą się na stałe zamknięcie, za wszelką cenę chcą być wolne, bo taki jest ich pomysł na życie. Opiekunka wybrała inną, ale nie lepszą opcję. Teraz ja mam niezły problem, bo kogo mam w fundacji nominować do opieki nad kotem dewastującym wszystko co tylko uda mu się zepsuć, potłuc czy zrzucić?
A wystarczyło w rozmowie z doktor szczerze opowiedzieć jak się naprawdę zachowują koty w domu, jak reagują na brak możliwości wychodzenia. Nie ładne wpisy w internecie, nie słodkie laurki i słowa pochwalne są ważne, a prawda. Taka zwyczajna bez żadnych przekłamań, wtedy zawsze można pokusić się o jakieś sensowne rozwiązanie. Kiedy już raz doświadczyłam manipulacji drugi raz już nie zaufam, nie zawierzę. Dość mam na swoim terenie zwierząt ze wskazaniem do ośrodków enklawowych bym podobne przypadki przyjmowała z całej Polski.