Nowy projekt

Jerzego znam od kilkunastu lat i zawsze nasze relacje oparte były o szalone zrozumienie własnych temperamentów, usposobienia i przede wszystkim charakterów.

On, spokojny, wyważony, zawsze politycznie poprawny, dobroduszny, niekiedy szalenie nieporadny i co mnie zawsze rozbraja, ufny jak maleńkie dziecko. Ja, rzecz oczywista, totalna jego różnica, przeciwwaga w każdym calu. Szybka, wielozadaniowa, konkretna do bólu i waląca prawdę prosto z mostu, zawsze mówiąca co mnie boli, co uwiera i przeszkadza, politycznie przegrana, bo nienadająca się do żadnych układów czy okazjonalnych ustawek. Czarne zawsze jest dla mnie czarne, a kłamstwo i konfabulacja manipulacją. Ci, którzy mnie znają, mają świadomość, że pewne kwestie i zachowania są poza moją osobniczą możliwością przyjęcia, a wizerunek Fundacji i moja prywatna gęba nigdy nie staną się wizytówką dziwnych układów. Taka postawa jest może trudna, wielu ludziom przeszkadza brak takiej kreatywności, ale wiedziona instynktem samozachowawczym i mając na uwadze dobro Kociej Mamy, wolę by pewne sytuacje były zawsze pominięte i eliminowane. Tym sposobem każdy wolontariusz doskonale wie co ma robić, przez co spokojnie i harmonijnie toczy się życie fundacyjne.

Jerzy, były dyrektor łódzkiego ogrodu zoologicznego, mimo iż przeszedł na zasłużoną emeryturę nadal dość aktywnie udziela się społecznie. Cenię go bardzo za szaloną empatię i fakt dla mnie najważniejszy, że przez te wszystkie lata znajomości nigdy mnie ani Kociej Mamy nie zawiódł, co jeszcze milsze budzi uczucie, to jego postawa wobec moich warunków. Kiedy teraz zapraszał mnie do projektu, który ma za cel aktywizację społeczeństwa w wieku 60 plus, pokazując im poprzez udział w spotkaniach przeróżne możliwości i formy oferowane przez fundacje, stowarzyszenia czy firmy, powiedział, że oprócz mnie i obecnego dyrektora ZOO zaprosi jeszcze jedną panią pracującą w obszarze zwierząt, dałam upust moich uczuć mówiąc: „Skoro taki masz pomysł, to ja odmawiam! Nie mam zamiaru w takiej farsie brać udziału! Jako organizacja nieustannie spychają do mnie interwencje, a ja mam podczas prelekcji tej pani siedzieć obok i ładnie się uśmiechać!”.

Jerzy był szybki. Na tyle mnie zna, iż ma świadomość, że ja tak mocnych słów nie rzucam bez powodu. Zareagował momentalnie: „No kompletnie o tym nie wiedziałem, wybieram zatem Kocią Mamę, skoro aż tak mocno zdyskwalifikowałaś kandydatkę!”.

Na spotkanie w bibliotece zwanej „Tatarak”, której maskotkami są kumkające żabki, pojechałam w towarzystwie Blanki oraz naszych trzech kotów: Iwana, Lalusia i Katarzynki. O ile dwa koty starsze z godnością znosiły wizytę, a Iwan tradycyjnie brylował, czarując wszystkich opanowaniem i spokojnym charakterem, o tyle Katarzyna pokazywała fochy, to Laluś przeszedł sam siebie, drąc się nieustannie jak opętany. Tak biadolił, tak się skarżył, że połowa personelu biblioteki delegowana została do zabawiania rozpieszczonego, rozkapryszonego, cudnego, ale uciążliwego Ragdolla. Zabranie malca okazało się totalną porażką. Jego zachowanie całkowicie zweryfikowało moje plany i nadzieje związane z nim i edukacją.

Z ogromną przyjemnością spotkałam się po latach z Tomkiem, obecnie dyrektorem ZOO, a kiedyś jednym z moich najlepszych chirurgów operatorów ratującym niekiedy życie beznadziejnym z pozoru przypadkom medycznym. Nie powstrzymałam się by podzielić się naszą fajną współpracą z osobami słuchającym naszych prelekcji. Tomasz opowiadał szalenie interesująco o projektach jakie się toczą w łódzkim ogrodzie, opowiadał o kulisach, o tych działaniach, które towarzyszom dokonującym się zmianom, przemianom i nowelizacjom. O tym, dlaczego i z jakiej przyczyny jesteśmy w ogólnoeuropejskim projekcie skupiającym wszystkie ogrody, dlaczego wprowadzono specjalizację i jakie są poszczególne ich cele i zadania. Do dyspozycji przewidziane było 90 minut. O ile dyrektorowi ZOO 45 minut całkowicie wystarczyło na prelekcję o tyle ja, nawet się mocno streszczając opowiadając o naszych działaniach, ledwo dotknęłam temat. Jerzy, przyjaciel i sympatyk Kociej Mamy od wielu, wielu lat, też miał tę świadomość, więc zaproponował bym zamiast warsztatów, które są podsumowaniem prelekcji, w kolejny wtorek opowiedziała resztę.

Nie muszę nikogo zapewniać o zdziwieniu na wieść o niektórych naszych aktywnościach. Nikt kompletnie nie łączył Kociej Mamy z działaniami w obszarze ludzi, dzieci czy kampaniach i akcjach społecznych. Wielkie oczy, zdumienie, ale i szerokie uśmiechy były reakcją na wiadomość w jakim celu zbieramy obecnie nakrętki, kto może pretendować do stypendium im. Pitusia wyjątkowego kota albo dlaczego Fundacja weszła w projekt z marketami w ramach akcji niemarnowania żywności.

Kwintesencją spotkania były słowa jednej z uczestniczek:

-A ja myślałam, że wy generalnie skupiacie się na ratowaniu kotów, mówiłam do koleżanki: idę, bo obiecałam, ale nie wiem, czy dam radę wysiedzieć prawie godzinę i słuchać o jakiś tam mruczkach!  Biję się w piersi: chętnie się z panią spotkam za tydzień, do zobaczenia z tym grzecznym kotem. – żegnała się serdecznie, głaszcząc Iwana.