Każdy zespół edukacyjny składa się z edukatorki, osoby towarzyszącej, która maluje dzieciom kocie makijaże, rozdaje materiały promocyjne i prezenty, fotografa oraz istoty najważniejszej, czyli kota. I o ile w przypadku istot ludzkich jestem w stanie poczynić programowe ustalenia, mianowicie naszkicować kolejność każdych zajęć, o tyle w przypadku kocich edukatorów zawsze wszystko jest kwestią przypadku.
Przygotowując się do wizyty, szykuję magiczną torbę, która zawiera pomoce dydaktyczne: łopatkę do kuwety, nożyczki, butelkę, obrożę, książeczkę zdrowia, cukierki, zakładki, legitymacje Przyjaciela Fundacji oraz nasze kocie kalendarze, które są dostępne jako cegiełki charytatywne.
Przygotowuję również kontener, inaczej mówiąc transporter dla kota. I tu momentalnie zaczynają się schody. Na spotkanie, szczególnie z dziećmi, musi być nominowany odpowiedni kot. W naszych domach wszystkie koty zaopiekowane są w dobrej kulturze, czyli są zaszczepione oraz systematycznie odrobaczane. Ale problem zaczyna się, kiedy wybieram potencjalnego edukatora. Mając sześć kotów nie oznacza to wcale, że mam jakąś ogromną swobodę. Lilka, Brytyjka, mimo iż cudna, bo z liliowym futrem, jeszcze nie do końca uznała, że kocha ludzi. Postęp jest, ale socjalizacja nie galopuje, tylko dokonuje się w tempie żółwim. Tej prawie 10-letniej kotce wolno przychodzi odzyskanie zaufania do ludzi. Po blisko dwóch latach życia z nami, nie gryzie podczas typowej pielęgnacji czy wyczesywaniu futra albo obcinania pazurków. Wpracowaliśmy sobie swoisty rytuał nagradzania za akceptację rytuałów pielęgnacyjnych. Pewnego dnia, całkiem przypadkowo, okazało się, że Lilka jest strasznym łakomczuchem. Teraz przysmaki pomagają nam w przełamywaniu oporów.
Druga też zjawiskowa kotka, Zośka, również nie kwalifikuje się do typowej edukacji. Dyskwalifikuje ją nie tylko wredny, kłótliwy charakter, ale przede wszystkim wiek, ponad 24 lata.
Nikt nie odważy się zabrać na spotkanie z małymi dziećmi konfliktowej emerytki, zwłaszcza że kocica ma w zwyczaju bić łapami z wyciągniętymi pazurkami. Pozwalamy jej na te fanaberie, bo w zasadzie cieszymy się z każdego kolejnego dnia przeżytego razem.
Następna kocia dama, przepiękna niebieska szylkretka z Ukrainy, Sońka, także nie otrzyma miana edukatorki. Może za rok lub dwa, odważę się ją pokazać, ale na tym etapie pokonywania i zwalczania traumatycznych wspomnień wojny, musi niestety mieć zapewniony spokój oraz ciszę bez żadnych wycieczek poza dom. Sonia nawet latem, kiedy są otwarte drzwi na taras, nie korzysta z możliwości spaceru po ogrodzie, przeraża i paraliżuje ją hałas przejeżdżających samochodów.
Zatem z trzech kocich piękności zamieszkujących mój dom, żadna nie może uczestniczyć w zajęciach i każda jest wyeliminowana z innej, ale dość mocnej przyczyny.
Teraz przedstawię kocurki, które także są przedstawicielami rzadkich ras i oni stanowią podstawę edukacyjnego tercetu. Najstarszy, bo już 11 letni Iwan, kot rasy Syberyjskiej, niezwykle inteligentny bierze udział w zajęciach, ale na swoich warunkach. Musi mieć chęć i wydać zgodę. Kiedy ma inny pomysł na spędzenie tego dnia przedpołudnia, znika na widok swojego kontenera. Dodam, że tego rodzaju posiadam ich kilka, on ukrywa się wyłącznie widząc, że niosę jego prywatny różowy. Na inne tego typu nie reaguje, co prowadzi do wniosku, że koty rozróżniają kolory. Iwan, ważący ponad 11 kg, skutecznie potrafi zniknąć, nie opuszczając domu. Jednak po powrocie z zajęć zawsze wita mnie bezczelnie, patrząc mi prosto w oczy, leżąc rozciągnięty na swoim posłaniu. Tak więc, kiedy Iwan zdecyduje, że te dnia nie ma chęci na wizytę u dzieci, muszą podjąć misję koledzy. W przeciwnym przypadku, jeśli akurat ma pozytywne nastawienie, w swej roli jest rewelacyjny. Pracuje bez smyczy, spełniając swoje zadania na sześć z plusem.
Wiadomo, koty są kapryśne!
Laluś, przecudny rozpieszczony Ragdoll, klasycznie umaszczony, jedzie bez sprzeciwu, warunkiem jest nie zakładanie uprzęży. Ale fakt, że godzi się na podróż, nie oznacza, że raczy opuścić bezpieczną przestrzeń, za którą uważa kontener.
Natomiast trzeci, najmniejszy przekochany słodziak, Devon Rex, Ytek, z zapałem działa podczas każdego spotkania. Warunek stawia tylko jeden, na wizytę jedzie owinięty w mój sweter siedząc bezpiecznie na moich kolanach. O ile pozwala się ładnie ubrać w swoją kolorową koszulkę, o tyle dostaje szału, jak tylko wkładam go do zamkniętego koszyka. Podejrzewałam, czy aby nie ma klaustrofobii.
Opisałam dość dokładnie, jakie muszę pokonać przeciwności, zanim dokonam wyboru kociego towarzysza. W przypadku pracy ze zwierzętami, każda aktywność jest przedsięwzięciem, podczas którego mogą nas zaskoczyć przeróżne okoliczności.
Od kilku lat, w okolicy Dnia Kota, odwiedzamy zaprzyjaźnione przedszkole przy ulicy Morcinka, a spotkania nadzoruje i przygotowuje przesympatyczna pani Beata. Mam z tyłu głowy, żeby w tym terminie nie było natłoku, nie chcę zaburzać tradycji i wypracowanych przez lata rytuałów. W tym roku pojechałam w odwiedziny z Dorotką i Ytkiem. Było jak zwykle, miło, rodzinnie, wesoło. Jednak nie obyło się bez kolizji, otóż Ytek postanowił w rogu sali zrobić sobie toaletę! Od tej pory na każde spotkanie oprócz tradycyjnych, typowych akcesoriów, zabierać będziemy kuwetę.
Incydent pokazuje, że kiedy pracuje się z żywymi istotami, nie jest istotne, czy to ludzie czy koty. Nigdy nie idziemy tą samą ścieżką, mimo iż wykonujemy od lat dokładnie takie samo zadanie. Nie tylko ludzie potrafią zaskoczyć, zaburzyć ustalone schematy bez odrobiny złej woli ze swej strony. Czasem tak bywa, że mimo tych samych aktywności, włącza się jakiś bodziec i dokonuje zaburzenia.
Wyrozumiałość, to niezbędny element nadzorujący projekt dotyczący edukacji. My, jako kocie opiekunki, musimy czasem wykonać dodatkową pracę, by ustabilizować emocje i reakcje dzieci, szczególnie na koty. To samo dotyczy stronę organizującą spotkanie i wiedzę, że zwierzaki bywają nieprzewidywalne.
Reasumując, było zabawnie, a dzień zrobił nam Ytek. Kolejne niezamierzone doświadczenie, dotyczące tym razem, fizjologii kotów. Mam nadzieję, że za rok spotkamy się jak zawsze!