Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że ludzie, kontaktując się z nami, oczekują, że bez wahania przyjmiemy z aprobatą każde kłamstwo, niedomówienie, przekłamanie. O takich właśnie kuriozalnych incydentach chcę opowiedzieć, ponieważ mało kto zadaje sobie trud, by tak naprawdę zagłębić się w tajniki działania Kociej Mamy na co dzień. Struktury są proste i czytelne, jest podział ról i obowiązków w ten sposób, żeby jedna osoba nie została obarczona zbyt wieloma zadaniami, ponieważ taki stan ma negatywny wpływ nie tylko na życie zawodowe, ale także rodzinne. Prowadząc interwencje, nadzorując obie poczty, mając codziennie dyżur telefoniczny, często weryfikuję to, co ludzie piszą, a co przekazują mi przez telefon odnośnie, niestety, tego samego zgłoszenia. Od jakiegoś czasu przestałam używać metafor, subtelnych określeń, a wynika to bezpośrednio z faktu, iż postępuję dokładnie tak, jak inni mnie traktują. Nie jestem głupiutką blondynką, której można sprzedać z sukcesem każdą dziwną historię.
Bycie szefową nie przekuwa się wyłącznie na reprezentowanie Fundacji, ja jestem przede wszystkim praktykiem o ogromnym doświadczeniu interwencyjnym. Kiedy budowała się grupa kocich opiekunek, skupiona wokół Izy Milińskiej, nikt nie marzył nawet, że kiedyś staniemy się największą Fundacją na terenie województwa. Lata pracy, setki interwencji, tysiące ocalonych kotów tworzą naszą historię, ale także gruntują moją kocią wiedzę. Ścisła współpraca z klinikami, konsultacja podejmowanych terapii, pomysłów na zabiegi naprawcze, przekuło się na fakt, że nie będąc weterynarzem, i w tym temacie mam potężną wiedzę. Wchodząc w najtrudniejsze przypadki, automatycznie, przy okazji, pobieram bezpłatne lekcje. Gdybym ograniczała się tylko do zajmowania prostymi, banalnymi interwencjami w stylu adopcji, kastracji, sterylizacji, ustawiałabym Fundację w jednym rzędzie z tymi, którzy pracują standardowo.
Z całą odpowiedzialnością oraz powagą reaguję na każdą wiadomość, przysłaną na pocztę. Przymykam oczy, że to kontaktujący się podają mi swoje numery telefonów, mimo faktu, iż adres podany jest na stronie internetowej, gdzie również widnieją numery telefonów do wolontariuszy, którzy przyjmują określone interwencje. Przysyłanie wiadomości sms z zapytaniem o tysiące przeróżnych spraw po godzinie 21 jest nagminne. Brak natychmiastowej reakcji budzi agresję, która momentalnie przekształca się w hejt. Nazywam takie zachowanie atakiem na prywatność!
Do żadnego urzędnika czy lekarza nikt przy zdrowych zmysłach nie zadzwoni w weekend, chyba że jest to pogotowie ratunkowe, gazowe czy energetyczne. W przypadku Fundacji te zasady nie są stosowane, komunikujący wychodzą z założenia, że obowiązuje nas siedmiodniowy tryb pracy, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ponieważ przykre sytuacje zdarzają się niestety coraz częściej, a każdy, nawet uzasadniony, sprzeciw wobec żądania stawianego Fundacji, automatycznie wzbudza gniew, ten cykl oparty będzie na faktach i na ich podstawie postaram się wytłumaczyć, dlaczego podejmuję określone decyzje. Zapraszam do lektury ze zrozumieniem okoliczności, że Fundacja powstała, by opiekować się środowiskowymi, a nie właścicielskimi zwierzakami.