Edukacja to moja ulubiona perełka.
Jestem w stanie oddać różne obowiązki, ale w tym przypadku zostaję od lat nieugięta.
Bywamy wszędzie, w szkołach, przedszkolach, w bibliotekach, ale i miejscach szczególnych, bardzo emocjonalnie trudnych.
Kiedyś odwiedziłyśmy dzieci niewidome w szkole na Dziewanny, byłyśmy w szkole na Karolewskiej, w Kolorowym Przedszkolu pierwszy raz puściły mi nerwy i płakałam jak dziecko zamknięta w toalecie. Zbyt dużo cierpienia, zbyt dużo bólu małych niewinnych dzieci.
Gdy Maja zapytała czy przyjmę zaproszenie do dziennego ośrodka terapeutycznego, który działa przy Łódzkim Towarzystwie Alzheimerowskim, moment się zawahałam.
– Ale jak Ty to sobie wyobrażasz? Czy to ma być typowa pogadanka? W jakim stanie są pacjenci? Sądzisz, że dobrze zareagują na koty? Czy są jakieś szczególne wytyczne, które powinnam poznać? – zasypałam Maję pytaniami.
– Wiesz, na zachodzie prowadzone są kocie terapie, nie tylko z dziećmi autystycznymi. Czytałam o kocich rezydentach w domach seniorów, domach opieki społecznej.
No tak, jeszcze jedna się naczytała, a mnie podnosi poprzeczkę.
– Kocia Mamo, poradzisz sobie. Może wspólnie opracujemy terapię jak leczyć moich podopiecznych przy udziale kotów?
Maja i te jej pomysły. Nie jestem w stanie jej odmówić. Klepnęłyśmy termin.
Jedna tylko osoba może mi pomóc w tych zajęciach. Zadzoniłam więc do Reni i opowiedziałam o zaproszeniu. W słuchawce zapadła cisza, a po chwili usłyszałam pytanie:
– A co oprócz głaskania i przytulania mamy w planie? Co jeszcze możemy zaproponować?
– Będziemy improwizować.
Jakie było to spotkanie? Powiem szczerze, że dziwne. Inne, kompletnie nietypowe, zaskakujące ich i nas. Choć nie wiem kogo bardziej.
Powitały nas uśmiechy, zaciekawienie, ale nie było żadnych barier, zawstydzenia czy dystansu. Opowiadałyśmy o kotach szczególnie tych chorych, tłumaczyłyśmy dlaczego są nam tak bliskie, z jakich powodów jednocześnie niezwykle ważne. Pracowały tego dnia moje dwa koty Leon i mały raczkujący na tym polu Iwan. Wyjaśniałam jego zachowanie, rolę, jaką w dzisiejszej lekcji odgrywa jego starszy kolega, pokazywałam jak go mały obserwuje, jak zachowuje spokój naśladując Leona.
Opowiedziałam historie jak trafiły do mnie oba mruczki, jak musiałam pokonać lęk i strach, przełamać blokady po starcie duetu Michałek – Amorek, by przyjąć do swego życia znów chorego kota.
Renatka zabrała Małą Mi i Leilę i opowiedziała w jaki sposób oba koty zmieniły jej życie. Mówiła o typowym dniu z życia opiekunki, kiedy połowa podopiecznych kicha, smarczy i w jakim stopniu ich zdrowie zależy od jej umiejętności analizy kocich zachowań i reakcji. Jak się nauczyła się życia z kotami permanentnie chorymi.
Opowiadałyśmy o systematyce w podawaniu leków, o kotach padaczkowych, o kalekich, o tym, że umiemy robić zastrzyki i podawać kroplówki.
Pensjonariusze pięknie pracowali, ich zaangażowanie i komunikacja była większa niż zakładałyśmy. Dlatego poruszyłam temat dzieci ze szpitala w Matce Polce, zbiórki nakrętek i produkcji gadżetów.
– Wy też robicie piękne rzeczy – stwierdziły terapeutki – Jak wam pomóc? Może karmę wam zebrać? – zapytały wręczając uszyte przez pacjentki koty.
– Wolę poprosić o więcej takich maskotek. Ja sprzedam je na kiermaszu, a oni będą mieli terapię.
– Jesteście niesamowite – żegnały nas tuląc i ściskając na pożegnanie – Zajrzycie tu jeszcze?
– Pewnie, na kawę, na pyszne ciasteczka no i zabierzemy wyprodukowane szmaciane koty!