– Jestem do dyspozycji w przypadku awarii – taką deklarację usłyszałam na początku wakacji od Anity – Pamiętaj proszę, jakby nagle zabrakło Ci miejsc w DT.
Oferta składana była już któryś raz, ale z uwagi na tryb pracy dziewczyny, nie odważyłam się z niej dotąd skorzystać. Praca w godzinach 10 – 20 eliminowała ją jako opiekunkę kociaków, ponieważ wiemy z doświadczenia, że są sytuacje, które wymagają natychmiastowej wizyty u weterynarza. W przypadku Anity nie mogłam oczekiwać, iż zaniedba obowiązki zawodowe na rzecz moich kotów. Nie tak działa bowiem Kocia Mama. Miłość do kotów, chęć uratowania jak największej liczby mruczków nie wyłącza w moim przypadku racjonalnej oceny możliwości.
Sytuacja zmieniała się diametralnie kiedy wolontariat rozpoczęła Angelika. Dziewczyna jest aktywna na kiermaszach, działa w Grupie Fundacyjnych Autek i co najistotniejsze, mieszka nieopodal miejsca pracy Anity. W wyniku tej właśnie sprzyjającej okoliczności Anita mogła wreszcie zrealizować marzenie życia i zostać Domem Tymczasowym.
Na pierwszy ogień poszła ruda rodzina. Kiedy trzeba było pokazać koty lekarzowi, Anita przywoziła stadko do salonu, a w wyznaczonej godzinie Angela zabierała je na przegląd. Dzięki temu wszyscy byli szczęśliwi i mieli niezłą frajdę, chyba największą jednak Natalka, która wraz z mamą realizuje się społecznie.
Współpraca Anita-Angelika to tylko fragment trybików, które kręcą się ratując koty. Nie mogłabym na taką skalę działać, nie odważyłabym się przyjmować zgłaszane koty, wiedząc, że brakuje mi DT. Nie chcę łączyć miotów. To zawsze źle się kończy.
To, że dzięki Angeli Anita może wreszcie spełnić swoje marzenie, to tylko jedna z wielu korzyści, które wynikają z opiekuńczej roli dziewczyny. Będąc ze mną blisko, nawet jeśli o to nie zabiega, pewne fakty i informacje pozwalają jej poznać szefowanie od kuchni. Moja aktywność nie ogranicza się wyłącznie do wyznaczonych dyżurów, do wydawania dyspozycji i zabiegania o wsparcie. Każdego dnia jestem w pełnej gotowości. Nikogo nie obchodzi, kiedy udaje mi się pracować. Nikt nie ma najmniejszego pojęcia, ile kilogramów karmy i żwirku dźwigam, kiedy pakuję autka rozwożące wyprawki do DT. Mało kto ma świadomość, że to ja muszę przygotować ofertę kiermaszową. Aktywność moich wolontariuszek przekłada się wprost proporcjonalnie do wzrostu ilości moich zadań.
Tego lata miałam szczególnie ciężko, powodem było odchodzenie kociąt. Przez dwa miesiące żyłam w nieustannym napięciu, wisząc na telefonie i pocieszając płaczące wolontariuszki. Miałam dość! Dosłownie i w przenośni. Przeklinałam ten wolontariat! Nikt nie jest przygotowany na przyjmowanie takiej dawki stresu. Ja, mimo tylu lat pracy w kocim biznesie też nie! A musiałam przechodzić codziennie przez ich niepokoje, lęki, wahania i rozterki. Nikt mnie nie oszczędzał, nie pomyślał, że te emocje i żale we mnie zostają. A ja nie mogłam wraz z nimi płakać, nie mogłam się rozsypać, bo wiedziałam, że by one nie oszalały ja musze być twarda, że wreszcie to umieranie się skończy i dziewczyny ochłoną, jak zaczną koty oddawać do adopcji.
Nikt nie wie ile przechodziłam nocy, nikt nie wie jakie miałam koszmary senne, jak budziłam się przerażona z obawą, co przyniesie nadchodzący dzień. A mimo to musiałam pracować niby normalnie, z kamienną twarzą przyjmując relacje z klinik, z domów tymczasowych.
Pewnego dnia zrozumiałam, że tak naprawdę to nikt, kto choćby dzień nie pobędzie w mojej skórze, nie jest w stanie zrozumieć, jakie muszę unieść ciężary i nie te fizyczne mam na myśli.
Anita delikatnie się otarła o moją pracę, ale podstawy i solidne szlify już za nią. Teraz poznaje uroki wydawania maleńkich kotów i niestety pobiera kolejną cenną lekcję. Zna doskonale wysiłek, jaki włożyła w zaopiekowanie rudasów, zna moje koszty z tą czynnością związane i przecierana ze zdumienia oczy, jak chętni na adopcję są roszczeniowi i wymagający.
Jednak zgodnie z przysłowiem, że zawsze po burzy wygląda słońce, a czasem, kiedy niebo przez łzy się śmieje, rysuje wysoko kolorową tęczę, jak u nas w Kociej Mamie lepiej już się dzieje.
Kociaki rosną, nabierają sił i wylatują do nowych domów. Wreszcie powiało optymizmem!