Niestety klasyka

Wydarzyło się czas jakiś temu, mniej więcej dwa miesiące mijają od tego przykrego wydarzenia. Ktoś znalazł trzy kociaki w plastikowej torbie prawie tuż po porodzie zostawione obok kosza w zamykanym osiedlowym śmietniku.
Nie mam siły komentować, grzmieć ani piętnować. Fakty są takie, że w naszym mieście tak naprawdę mało kogo los kotów środowiskowych autentycznie obchodzi.


W pandemii i nie tylko fundacje prawie się schowały. Jakoś przestały być mocno widoczne i aktywne, kiedy zachodzi konieczność realnej pomocy, takiej logistycznie dobrze zaplanowanej interwencji. Ich działalność generalnie sprowadza się do negacji pracy niby przeciwników, a podobno wszyscy działamy razem na rzecz braci mniejszych i pisania postów na forach o każdej porze dnia i nocy. Jednym słowem mówiąc w klikaniu „enter” są najlepsze!
Tymczasem w tym roku zbieramy niestety żniwo złych decyzji urzędniczych. Kociaki z matkami lub bez są bez pardonu wyrzucane z domów. Znajdujemy je wszędzie, na ulicy, w lesie, w parku, na podwórkach otwartych posesji.

W Fundacji wolontariusze rekrutują się z różnych środowisk, wykonują przeróżne zawody, niekiedy pełnią ważne funkcje administracyjne czy też mundurowe. Wszystkich traktuję tak samo, mają te same prawa, ale i obowiązki, ponieważ od zawsze panuje zasada, że w Kociej Mamie nie weryfikuje się pracujących ludzi z uwagi na pozycję społeczną, zawód czy zasoby finansowe. Liczy się odpowiedzialność, troska o zwierzęta, koleżeństwo i poważne traktowanie przyjętych przez siebie zadań.
Złożyło się tak, że na wolontariat zgłosiły się osoby związane zawodowo z nietypową służbą, bo nie dość ze w Straży Miejskiej, to jeszcze w jednostce skupiającej zwierzolubów, czyli Animal Patrolu.

Jak to w życiu bywa, żeby twór zaczął sprawnie działać trzeba dobrać i wyselekcjonować odpowiedni wyszkolony zespół nie tylko działający w myśl przepisów, ale i kierujący się sercem.
Praca i prowadzenie interwencji w obszarze nie tylko zwierząt, ale i ludzi jest niezwykle trudna, wymaga taktu, właściwej oceny sytuacji, przede wszystkim zmusza do nieustannego dokonywania dobrego wyboru, mając na uwadze dobro i zwierząt i ludzi.

Kiedy trzy niesamodzielne kocięta trafiły na moje wolontariuszki nie było opcji by pojechały do schroniska, o którym niestety krążą przeróżne nie zawsze mijające się z prawdą opinie. Dziewczyna powiększyła grono ekipy tworzącej domy tymczasowe, a ja wzbogaciłam się o jeszcze jedną wykwalifikowaną opiekunkę.
Przykre jest, że gasły jeden po drugim mimo niezwykle troskliwej opieki i fachowej pomocy weterynarza prowadzącego.

Rudy Sziran, czarny Gacek i szylkretka Trixi jedno za drugim leciały za Tęczowy Most, ale nie padały samotnie w boksie tylko opłakane były przez oddane opiekunki.
Cieszę się, że mam przyjemność promować dobre zasady wypracowane przez te wszystkie lata, a moimi emisariuszami są też osoby łączące pasję, miłość do zwierząt z profesjonalnie wykonywaną pracą.