To była szybka akcja, jedna z tych, za które winę ponosi moja intuicja. Wiadomości na pocztę przychodzą rozmaite, najczęściej z cyklu „wskazania palcem”, gdzie należy zadziałać, wykonać za kogoś pracę czy przeprowadzić interwencję.
Coś w tej prośbie o pomoc dla kociej rodziny z Płocka sprawiło, że nie odpowiedziałam rutynowo, że sprawa powinna być zgłoszona lokalnej organizacji albo tamtejszemu Towarzystwu Opieki nad Zwierzętami. Nie obchodzi mnie, jak pracują inni, dopóki ich marazm, niemoc i brak aktywności nie dokładają mi roboty. Pomijam przekierowanie na Fundację, by wypożyczyć sprzęt do odłowu, bo mam okazję na szybką kocią edukację, ale spychanie na mnie karmicieli z całej Łodzi albo wskazywanie Kociej Mamy jako tej, która z radością przyjmie wszystkie mioty jest lekko mówiąc dość niesmaczne! Powtarzam od lat, że skoro się nie ma pomysłu na działanie, lepiej zarzucić ruchy, które są i tak mocno pozorowane. Nie jestem osobą kompetentną na udzielanie odpowiedzi, w jakim celu trwają te dziwne instytucje.
Kocia Mama ma własny kodeks. Tu wszyscy razem pracujemy na rzecz kotów środowiskowych i nikt nie jest w jakikolwiek sposób przymuszany do określonej aktywności. Cała społeczność, wolontariusze i osoby współpracujące, sympatycy i darczyńcy, zabiegają, bym mogła pracować w finansowym komforcie. Nie uratuje się kotów dobrym słowem, na to trzeba określonych i to niemałych zasobów finansowych. W dobie pandemii, przerażającego wirusa, wiele akcji pomocowych zamknęło się całkowicie, a koty nadal żyją, rozmnażają się i niestety chorują.
W przypadku tej kociej rodziny problem był kompletnie innej natury, te zwierzęta żyły pod presją prześladujących je ludzi. Niszczono miseczki postawione przez karmicieli, a w maluchy rzucano kamieniami. Całe osiedle obserwowało tułaczkę kociej matki i jej dwojga dzieci. Społeczeństwo podzieliło się na dwa obozy, na tych którzy karmili i tych, którzy prześladowali. Żadna buda nie wchodziła w grę, bo niej dopiero rodzina byłaby łatwym celem dla oprawców. Koty koczowały pod samochodami, przestraszone, nie rozumiejące sytuacji. Zwierzętom trudno weryfikować ludzkie zachowania, kojarzą się one jednoznacznie, w tym przypadku nawet życzliwe osoby traktowały ze strachu z dystansem.
Płock nie leży na końcu świata, dlatego dałam dziewczynie sygnał: „Proszę łapać, cały pakiet!”
Przyjechali w poniedziałek. Nikt normalny nie ściąga kotów tego dnia, ale co tam, tym razem pośpiech był bardzo wskazany.
Rodzina trafiła do Ani w Lecznicy Filemon, bowiem jej spokojnie mogę zaufać w ocenie stopnia dzikości przywiezionych futer. Wraz z mruczkami otrzymałam wsparcie. „Pani Izo, wiem, ile kosztuje utrzymanie kotów, choć tyle mogę dla nich zrobić…”- przez łzy tłumaczyła dziewczyna.
Mruczący pakiet jest ładnie umaszczony i zdrowy. Tyle dobrych wiadomości. Co do socjalizacji, to trochę trzeba będzie włożyć pracy, szczególnie w oswojenie matki. Dzieciaczki wcześniej czy później nabiorą do człowieka zaufania. Nie mamy wiedzy, jaką traumę przeszła matka, więc w jej przypadku najlepszym rozwiązaniem może się okazać pobyt w jednej z naszych licznych kocich enklaw.
Tyle w temacie kotów z Płocka. Trzy futra więcej, na i tak już niemożebnie zakoconym pokładzie, nie są specjalnym kłopotem, a ja przynajmniej mam zapewniony spokojny sen.