nie ma sytuacji bez wyjścia

Aktywność w przestrzeni edukacyjnej przekłada się wprost proporcjonalnie do zasobów, które powiększają się w wyniku organizowanych przy okazji zbiórek.
Spotkania w placówkach oświatowych to nie tylko istotna korzyść dla dzieci, młodzieży, rozszerzenie wiedzy o tematyce kociej wśród nauczycieli, to również swoista reklama bezpośrednia, ale i budowanie określonych, empatycznych relacji ze zwierzakami. Szacunek do zwierząt, troska o ich los, o jakość życia codziennego, wyrabia wolę opieki nad ludźmi, osobami starszymi, chorymi czy z ograniczeniami. Nasze zajęcia nie są klasyczne, takie, które powielają schemat, realizując kolejne jego punkty, tak jakby uczestniczyło się w nich za karę. Każda wizyta jest inna, bo trafiamy do różnych społeczności. Od pewnego czasu normatywy i wytyczne, jak konstruować grupy przedszkolne, co obserwuję z radością, uległy zmianie. Dzieci nie są szufladkowane według rocznika urodzenia, a tworzy się społeczności, przypominające rodzinę, w której, jak wiadomo, jeśli są dzieci, to różnią się oczywiście wiekiem. Przebywanie w grupie zróżnicowanej wpływa szalenie na bardziej korzystny rozwój dzieci, szczególnie w wieku młodszym. Z jednej strony opiekun aktywuje starszaków do pomagania w niektórych czynnościach maluszkom, a z drugiej tak musi poprowadzić zajęcia, by wszyscy byli aktywni, zaciekawieni i wynosili korzyści z lekcji.

Mając uczulenie na sztampę, na bylejakość, zawsze staram się, by tak poprowadzić wykład, żeby przede wszystkim dać sygnał i przyzwolenie edukatorkom, iż nie muszą się zawsze trzymać sztywno regulaminu.

To, że na każdej wizycie towarzyszy nam magiczna torebka, zawierająca rekwizyty przydatne w podniesieniu jakości wykładu, nie oznacza wcale, że za każdym razem musimy z niej korzystać. Program lekcji może być o wiele ciekawszy, jeśli przyjdzie nam do głowy jakiś nowy fajny pomysł. Nie musimy zawsze klepać formułki, którym kotom obcinamy pazurki i dlaczego, ani też za każdym razem zadawać pytania, na jakie zwierzęta polują koty.
Musimy pamiętać, że odwiedzamy szkoły i przedszkola od wielu lat, w zasadzie od momentu powołania Grupy Opiekunek. To wtedy zrodziła się forma opłaty w postaci zbiórki karmy. Jako osoby działające na wariackich papierach, bez organizacyjnego konta, nie mogłyśmy prosić o żadne datki pieniężne, a już dość mocno działałyśmy na rzecz zwierząt, więc zbiórka karmy w ówczesnym czasie była rozwiązaniem optymalnym pomocowo. Prośba o ten rodzaj wsparcia była dla wszystkich oczywista, przejrzysta i zrozumiała i co najważniejsze, zamykała oraz wykluczała możliwość dziwnych spekulacji.

Wiemy doskonale, jak to w życiu bywa. Własne słabości i gorsze cechy charakteru bardzo chętne przypisujemy swoim niby-wrogom, bo w kociej branży osoby z różnych organizacji nie łączą się solidarnie, by wspólnie działać, a raczej starają się osłabić wizerunkowo.
Nie mam pojęcia, kiedy powstała taka specyficzna maniera, normująca wzajemną komunikację, ale niestety lata mijają i nie ma konstruktywnych perspektyw na zmianę jakości relacji. Każdy ciągnie w swoją stronę, jednak nie zawsze skutecznie, mądrze i rozsądnie.
Wędrując po mieście, ale także w promieniu 50 kilometrów od niego, zaglądamy do różnych placówek, czasem pojawiamy się witane, jak stare dobre znajome, czasem budzimy ciekawość swoim wolontariatem.

Po pandemii odnawiamy z sukcesem kontakty, wracamy w znane nam przestrzenie. Przedszkole w Nowosolnej od początku przypadło nam do serca. Zresztą w myśl powiedzenia: Jaki szef, taka ekipa!

Przemiła pani dyrektor zawsze wita nas z serdecznym uśmiechem, nauczycielki pomocne, chętne do współpracy, a dzieciaki wprost fenomenalne. Nie jakieś sztywno siedzące kukły, nie wystraszone czy zawstydzone. Wręcz przeciwnie bystre, aktywne, ale nie sprawiające kłopotu.
Spotkanie umówione zostało z dużym wyprzedzeniem z uwagi na ilość zgłaszających się ośrodków. Tuż przed okazało się, że z przyczyn od nikogo niezależnych, nie uda mi się skompletować dwóch zespołów edukacyjnych. Jednak znając tę społeczność, mając świadomość, że każdy eksperyment ma szansę powodzenia przy aktywności i współpracy nauczycielek, odważyłam się na sprawdzenie, jak mój szalony pomysł przełoży się na jakość wizyty. W każdej grupie sama prowadziłam wykład, w tym czasie kotami opiekowała się Iza, rozdawała ulotki, prezenty, cukierki. Potem przechodziłyśmy do grupy kolejnej, a na nasze miejsce wchodziła Blanka i wykonywała cudne kocie makijaże. Pracowałyśmy na zakładkę. 15 minut pogadanka, 15 minut zabawa i kocie malowanki. Nikt nie zaburzał sobie kompetencji, a spotkanie zyskało zasadniczo na jakości. Eksperyment się powiódł, a my pobiłyśmy kolejny rekord, edukując w dwie godziny zegarowe 9 grup czy 225 dzieci.

Wiedza, doświadczenie i przede wszystkim zachowanie zimnej krwi, zawsze finalnie przekuwają się na powodzenie. Kreatywność, to chyba najważniejsza z moich cech, która pozwala w każdej sytuacji wybrać optymalne rozwiązanie. Generalnie nie popadam w panikę, histerię czy załamanie. Nawet w ekstremalnie skomplikowanych okolicznościach czy nagłych zaskakujących sytuacjach, zawsze robię pewną minę, szybko analizując, jak z tego wybrnąć bez szwanku i awantury.
Decyzję strategiczne pokazują siłę lidera. Nigdy nie mogą wywoływać zamieszania, paniki czy poczucia zagubienia albo bezsilności.
Kiedy na coś się decyduję, muszę przejąć kontrole całkowicie i trwać konsekwentnie, nie pozwalając poddać wyboru w wątpliwość.
Mam świadomość, jakie wzbudziłam zdziwienie, kiedy zarządziłam, iż spotkam się jednocześnie z trzema najstarszymi przedszkolnymi grupami. Wchodząc w określoną społeczność, nie mogę narzucać swoich opcji, jednak w tym przypadku decyzja była wypadkową troski o dzieci.
Ustalając spotkanie wiedziałam, że będzie 9 oddziałów przedszkolnych, ale nie dość, że tego dnia moja ekipa została zredukowana do połowy, to jeszcze nieobecna była koordynatorka wydarzenia.

Nie chcąc skrzywdzić żadnej klasy, wykład ostatni miał inny charakter. Bardziej był sprawdzianem wiedzy o kotach, a forma pytanie – odpowiedź, zapobiegła chaosowi i zamieszaniu, typowemu dla ilości obecnych i zmusiła do myślenia i skupienia. Pierwotne zaskoczenie i obawa, jak uda mi się nad gromadą zapanować, szybko przerodziło się w uznanie do umiejętności nawiązywania szybkich i oczekiwanych relacji z dziećmi.
To, że szkoła jest położona na końcu miasta nie oznacza, że mamy kłopot, by tam zaglądać. Jest fajna atmosfera, rodzice zawsze szalenie odpowiedzialnie traktują prośby o wsparcie, a dzieciaczki, cóż, w fajnym klimacie rosną i kształtują się pozytywne osoby, więc od dawna placówka jest wpisana na listę ulubionych.