Od czasu do czasu przyjmuję zaproszenia do studia radiowego lub telewizyjnego. Na tym etapie pracy nie wynika to z konieczności promocji czy reklamy, a raczej z chęci towarzyskiego spotkania, podczas którego jak zwykle tradycyjnie tematem przewodnim są, rzecz oczywista, koty.
Dokładnie tak samo było tym razem, chociaż zaczęłyśmy od pozoru innego tematu, mianowicie malowidła jakie powstaje na ścianie mojej pracowni, czyli siedziby firmy, ale nie Kociej Mamy, a zawodowej rodzinnej. Generalnie na wywiady udaję się do sprawdzonych dziennikarzy, których znam długo i nasza wieloletnia współpraca w żaden sposób z tego tytułu nie obniża standardów. W Radio Łódź zawsze nas ciepło przyjmowało, a spotykająca się z nami Iza przestała zapraszać do programów w trybie „na żywo” od chwili, kiedy Emilka z rozkoszą wyznała wszystkim, że szefowa to lalunia, dla której nie ma w temacie kocim kwestii niemożliwych. Ja o mało nie udusiłam Emilki za frasobliwość, a dziennikarka zaniemówiła, jednak sytuacje uratowali panowie z recepcji, mówiąc do dziewczyny z uśmiechem: Miała pani rację, potwierdzamy!
Jednak do dziś ponosimy konsekwencję szalonej wypowiedzi, dziennikarka uwielbia z nami prowadzić rozmowy, ale z uwagi na nieprzewidywalność wypowiadanych treści, zawsze są już tylko nagrywane.
Sądzę, że tak jest bezpieczniej dla prowadzącej, ale za to szalenie nudne dla słuchaczy, ponieważ samo już pożegnanie z nami po audycji, zmienia się w niekończący dialog ubarwiony śmiesznymi słownymi zwrotami. Podczas ostatniej wizyty opowiadałyśmy w zasadzie o spełniającym się marzeniu mojego życia. Pasja, która rozwija się coraz bardziej, poprzez mocną tkwiącą w mym sercu miłość do kotów, dotyka również moje najbliższe otoczenie, rodzinę, przyjaciół, rozlewa się na sąsiadów i znajomych.
Nie zanika gdzieś po drodze, nie rozmywa, a z każdym rokiem przybiera na sile. Innym łatwiej, mając koło siebie nieugiętą, rozsądną a zarazem wrażliwą kobietę, starać się wejść choć troszkę w przestrzeń, w której mogą pomóc kotom. Jestem twarda, trudna, kompletnie niekompromisowa. Kiedy mam świadomość racji, za nic w świecie nie odpuszczę zawsze stawiając na swoim.
Rodzinie nie żyje się łatwo z osobą relacyjną z całym światem. Oni nawet jeśliby nie chcieli i tak są po uszy osadzeni w mojej społecznej pracy.
Kiedy przyszła pora na ostatnie decyzje w kwestii elewacji pracowni naszej firmy, byłam nieugięta: „Namaluję na niej koci mural.”. O tym jak doszło do finalizacji pomysłu, pisałam wcześniej, teraz o całym zamieszaniu opowiedziałyśmy z Anią radiosłuchaczom. Poszłyśmy na wywiad obie z racji faktu, że to obie byłyśmy w ten spisek zamieszane. Kiedy już zapadła decyzja o realizacji, Ania systematycznie co kilka tygodni przypominała murale o kociej tematyce na naszym fanpejdżu. W Kociej Mamie nic nie dzieje się bez powodu, przyczyny czy intencji. Każdy dosłownie temat sygnalizowany najpierw przez Anię, finalnie ma potem swoje wyraźne kocie przesłanie.
W chwili, kiedy Dominik rozpoczął pracę, systematycznie każdego dnia przygotowywałam fotorelację. Krok po kroku pokazywałam kolejne etapy powstawania kociego muralu, zdradzając kulisy jak powstaje dzieło.
Bajkowa sceneria, ciepłe radosne kolory, niesamowity optymizm i pozytywna energia spływają na każdego, kto tylko nawet na moment się zatrzyma, by popatrzeć na pracę artysty.
Nie ma osoby, której by się buzia nie śmiała szczerze, kiedy stanie przed ścianą i dostrzega co rusz jakieś kocie elementy. Nie dość, że bohaterami są personifikowane koty, to pikanterii dodają perełki – detale. I tak. Wróżka ma torebkę w kształcie rybki. Pirat zamiast trupiej czaszki ma na kapeluszu wyrysowany szkielet ryby. Kuchareczka kieszonkę przy fartuszku ma w kształcie kociej łapki. Pierwotny projekt każdego dnia zostaje wzbogacany o nowe elementy, bo cała rodzina co rusz do Dominika zagląda i konsultuje swoje pomysły. Podchodzę do tego z rozbawieniem, bo w realizację w zasadzie mojego marzenia wkręcili się bardziej Maciej i Michał.
Bardzo mocno reagują sąsiedzi, generalnie chwalą, ale biedny wykonawca musi też niestety wysłuchiwać krytyki domorosłych znawców estetyki i sztuki. Największą radość wykazują dzieci. Godzinami stoją przed ścianą i pokazują z przejęcia paluszkami różne namalowane rekwizyty. Nie sądziłam, że będę sprawczynią aż takiej atrakcji dla mieszkańców mojego osiedla. Teksty lecą różne: „Skoro ma się pod bokiem Kocią Mamę nie może być nudno” albo „Wreszcie ta ściana nie starszy, zlitowali się nad nami i ładnie pomalowali…”.
Od zawsze mówiłam, że moja Pryncypalna jest specyficzna, ale za jedno ją cenię, mieszkańcy kochają koty, pomagają mi od wielu lat i mają dużo wyrozumiałości, kiedy w trosce o mruczki popadam w złość i zgodnie z moja naturą muszę się do końca wypowiedzieć. Słuchają nawet kiedy nie chcą!
Utarły nam się ścieżki. Nauczyliśmy się razem żyć. Mam świadomość, że Pryncypalna wpisze się w mapę łódzkich murali i przewodnicy ich miłośnicy dołączą ten dość niezwykły na swoją listę. Jest ogromny, ma 16 metrów szerokości a prawie 9 wysokości. W klimacie jest dokładnie taki jak fundacja, której jestem szefową. Kolorowy, pozytywny, radosny, dający nadzieję i z rozmachem, czyli zdefiniowany niejako naszym działaniem.
Zapraszam do oglądania. Mile widziane są także prezenty dla naszych mruczących podopiecznych. Jeśli ktoś miałby ochotę ze mną osobiście porozmawiać o muralu, proszę wcześniej uzgodnić termin, kontakt do mnie podany jest na stronie internetowej.