Moja codzienność jest taka sama od wielu lat. Pobudka bladym świtem, kiedy dom jeszcze śpi. Wraz ze mną, i to także jest norma, wstają wszystkie koty. Schodzimy na palcach na dół, parzę pierwszą tego dnia kawę w dużym, rzecz jasna, kubku. Mam kilka ulubionych w większym rozmiarze, ale szczególnie lubię te, które podarowała mi fundacja. Oczywiście wybieram zawsze te kocie albo te, które opatrzone są fajnymi napisami: Odetchnij i Żyj słodko!
Zawsze poprawiają mi humor i przypominają, że wolontariusze tak samo się o mnie troszczą i ciepło myślą, jak ja o nich. Te nasze relacje są fajne, niepowtarzalne, niewymuszone. O takiej ekipie marzyłam, na stworzenie takiej, jak w obecnym wymiarze, pracowałam przez wiele lat. Rozumiemy się bez słów, znają moje codzienne tryby, mają doskonałą świadomość, kiedy jestem szczęśliwa, a kiedy wściekła na maksa i wtedy oczywiście lepiej zejść mi z oczu.
Ostatnie dni były trudne i smutne, mimo świątecznego nastroju, planowania menu i kupowania prezentów. Stało się tak z powodu bezsensownej śmierci kotki. Mogła żyć, jednak stało się inaczej.
Nie ma słów, które byłyby w stanie wytłumaczyć głupie, bezmyślne zachowanie opiekunki. Jej dziwne wymysły, blokady informacyjne na linii weterynarz- fundacja, a co jest w tym najsmutniejsze, ignorowanie zaleceń lekarzy. Fundacja od pierwszego dnia, od chwili zgłoszenia kota, objęła go opieką. Był otwarty rachunek w trzech klinikach, pomoc w karmie i specjalistycznej diecie. Wszystko poszło na marne, bo opiekunka, zamiast słuchać przykazań i zaleceń lekarzy, budowała atmosferę grozy i wymyślała co rusz to nowe opowieści. Nie wiemy dokładnie, jaka była faktyczna przyczyna śmierci. Zwierzę usnęło. Pewne drzwi się zamknęły nieodwołalnie! Mnie to doświadczenie jeszcze mocnej utwierdziło, że są osoby, które mimo miłości do zwierząt, nie potrafią się odpowiednio zachować w sytuacjach kryzysowych. Zwyczajnie tracą zdrowy rozsądek, nie umieją przyswoić racjonalnych, medycznych argumentów i zamiast zostawić w spokoju starą istotę i dać jej czas na odnalezienie się w nowej rzeczywistości, niepotrzebnie ciągają od klinki do kliniki, potęgując tylko stres.
Stało się! Nauczka tragiczna, okupiona kocim życiem. Nikt nie jest wróżką i nie wie, kiedy zamknęłaby się księga życia tego kota, ale w tyle głowy pozostanie na zawsze świadomość tego, co się zadziało.
Zawsze przypominam, nie nasze dobro jest priorytetem. Od leczenia są weterynarze, naszym obowiązkiem jest wyłącznie skrupulatnie pilnować ich zaleceń.
Na płacz teraz zbyt późno, dramat, jaki się wydarzył, niech będzie przestrogą, nauczką dla innych.
Kolejny kamyczek na kocim podwórku może nie jest tak przykry, ale pokazuje, jak bardzo brakuje prawdy w podstawowej komunikacji.
Mam świadomość, jak ogromnym problemem dla innych organizacji są adopcje. Staram się wspierać, jak tylko mogę, zgłaszających się bezradnych opiekunów, karmicieli, tych, którzy nagle stali się posiadaczami znalezionych, choć wcale tego nie planowali ani nie chcieli.
Piszą rozpaczliwe listy, wymieniają tych, którzy odmówili. Powód zawsze jest ten sam, brak miejsca, pieniędzy albo możliwości sprawczej. Kocia Mama te wszystkie czynniki pomija, każdy z nich jest nam na szczęście obcy. Kiedy mogę, chcę pomóc, bo przecież niewiele nas kosztuje zawieszenie adopcyjnego postu.
I zaczynają się schody, kiedy tylko proszę o zdjęcia poglądowe. W przypadku kotów dorosłych, powypadkowych, nie ma najmniejszego problemu. Cyrk informacyjny, bo inaczej tego zachowania nie sposób ująć, zaczyna się, kiedy proszę o zdjęcia aktualne niby maleńkich kotków. Nagle urywa się konwersacja, już zbędna jest pomoc czy przejęcie.
Przykre, że w takich okolicznościach przyszło mi pisać te słowa. Ale ostrożności i kontroli uczymy się w fundacji od ludzi. To ich konfabulacje, brzydkie zachowanie, matactwa, kłamstwa wywołują u nas zachowanie obronne. Nie mam zamiaru być wpuszczana w maliny tylko dlatego, że założyłam Kocią Mamę. Są granice, których nikomu nie pozwolę naruszyć, mimo faktu, że bardzo się staram być pomocną i wyrozumiałą. Z ogromnym szacunkiem traktuję wolontariuszy, sympatyków, wspierających i pomocnych, jednak ostateczna decyzja należy do mnie i nie zgodzę się na żadne manipulacje, nawet jeśli intencje są dobre.
Kiedy mam rzetelną wiedzę o wieku i kondycji zdrowotnej zgłaszanego kota, szukam najlepszej formy pomocy. Jednak są i takie chwile, kiedy staję przed faktem dokonanym i przejmuję kompletnie inne zwierzę niż to, na które przygotowałam dom tymczasowy. Wtedy dosłownie i w przenośni opadają mi ze złości ręce, ale swojego żalu nie mam jak przekazać, bo zwyczajnie z dotychczasowym opiekunem urywa się kontakt.
Wchodząc w ostatni tydzień, planując Święta, pokuśmy się o jakieś refleksje nad sobą, nad sposobem traktowania innych, szczególnie ludzi, którzy z takim sercem pełnią koci wolontariat!