Fundacja Kocia Mama gromadzi specyficzną społeczność. Kto tylko choćby raz miał z nami kontakt, wie, co mam na myśli. Jestem inną szefową niż te typowe, nie kieruję się wyglądem osoby, statusem społecznym czy zasobnością portfela. Cenię w ludziach szczerość, lojalność, uczciwość.
Mając wbudowany w umysł detektor wykrywania kłamstw, wyczuwam intuicyjnie natychmiast, kiedy delikwent zaczyna mataczyć, kombinować, czy roztaczać przede mną fałszywe wizje. Nie wiem, jak i kiedy los obdarzył mnie tym defektem, ale faktem jest, że jeszcze nikomu nigdy nie udało się mnie oszukać. Kiedy nowy adept, chętny do bycia w naszym gronie, przekracza próg fundacji, natychmiast reszta już okrzepłych rzuca się z dobrymi radami: Nie ufaj szefowej, jak poda ci adres albo numer telefonu, pilnuj żeby to była forma „kopiuj – wklej”, bo w przeciwnym wypadku masz zafundowaną wycieczkę po Łodzi, wszyscy wiedzą, że ona permanentnie myli te kwestie. Lata od rana do świtu, jak w amoku, dzieląc czas między dom, rodzinę, nas, a w międzyczasie wydaje kociaki, uczy, jak używać klatki łapki, przyjmuje kociarzy, pisze reportaże i przyjmuje na siebie słuszne żale, ale częściej, niestety, pomówienia. Ona o niczym nie zapomina, niczego nie pomija, nie wypiera, zwyczajnie nie robi dramatu o kwestie mało ważne i taką pozę także w nas wyrabia, żeby nie czepiać się bzdur, bo finalnie nie mają na nic podniosłego wpływu, a tylko psują klimat i dobrą, przyjazną atmosferę. W fundacji trzeba nauczyć się żyć, wtedy faktycznie przekłada się to na same dobrze stymulujące emocje. Wolontariat to nie gehenna, nie kara, nie forma odkupienia wymyślonych win, to ma być spełnienie, wynikające ze świadomości, że naszego wolnego czasu nie tracimy na jakieś głupoty, a pożytkujemy na realizację fajnych rzeczy.
-Pamiętaj również, że szefowa jest swego rodzaju biurem informacji – dodają dalej, wprowadzając w arkany grupy. Z uwagi na rozliczne kontakty i znajomości, będące oczywiście wypadkową prowadzonych kocich interwencji, ma przyjaznych ludzi wszędzie, a oni chętnie na jej prośbę pomagają również ludziom Fundacji. Wstępując do Kociej Mamy, automatycznie i nad tobą rozpina się ochronny parasol, to ułatwia wiele, ale sprawia, że stajesz się bezpieczny, przez co bardziej odważny.
Kocia Mama działa swoim trybem w czasach spokoju, takich nudnych normalnie następujących po sobie dni. Jedne są słoneczne, inne deszczowe, inne natomiast pełne śniegowych zasp dookoła. Wtedy każdy wie, jaką rolę pełni, odhacza swoje zadania, rozważa nowe pomysły i w takim tempie witamy następujące po sobie pory roku. Jednak są także sytuacje zwane kryzysowymi, wtedy cała grupa konsoliduje siły, odruchowo automatycznie się uaktywnia.
Pamiętamy wybuch wojny w Ukrainie. Kocia Mama dała popis nie tylko pomocy wobec kotów, ale i uchodźców oraz ludzi walczących. Nikt się nie spodziewał takich niezwykłych interwencji o rozmiarze i skali, o jakich inne tego rodzaju organizacje mogą tylko pomarzyć. My, jak zwykle, byłyśmy klasą same dla siebie. Nie był to sukces jednej tylko osoby, a zbiorowy wyczyn całej grupy, choć logistycznie do mnie należało przygotowanie i nadzorowanie każdej akcji. Szefowa nie może w kluczowych momentach być poza zasięgiem, nie wolno jej opuszczać punktu dowodzenia, ponieważ do niej należy reagowanie w przypadku niespodziewanych kłopotów oraz usuwanie awarii.
Powódź na Dolnym Śląsku postawiła cały kraj w gotowości. Fundacja oczywiście nie pozostała obojętna na los ludzi, dzieci, zwierząt. Jak zwykle stanęłyśmy do organizowania wsparcia, mamy do perfekcji opracowane kolejne kroki takich akcji. Ania z Kasią wytypowały regiony najbardziej dotknięte przez wodę oraz znalazły kontakt do koordynatorów, kierujących dystrybucją spływających darów, natomiast inni wolontariusze: Małgosia, Iza, Natalia, Nadia i Bartosz, pomagali przygotować rzeczy i spakować je do transportu.
Sprawne uwijanie się w określonym celu mamy doskonale przećwiczone. Każda osoba biegająca po podwórku, na którym się mieści Kocia Mama, wiedziała doskonale, gdzie i po co ma się udać, jakie produkty czy przedmioty wysupłać z pojemników, szafek, czy szuflad. Jest to efekt otwartości, jaka panuje w fundacji. Jest to nasza wspólna organizacja, więc automatycznie od początku jej istnienia opieram komunikację na jawności i zaufaniu. Drzwi są zawsze otwarte nie tylko dla wolontariuszy, ale i dla ludzi zgłaszających się z problemami, wpisującymi się w branżę kocią.
W wyjątkowych sytuacjach, a do nich zaliczyć należy przygotowywanie pomocy dla powodzian, sprawdza się forma prowadzenia organizacji. Każdy wie, gdzie przechowywane są leki, gdzie koszyki i kontenery, gdzie magazynujemy karmę, a gdzie żwirek. Proste komendy: Natalia, spakuj odpowiednie leki – tu pada ich lista – i już wolontariuszka wie, jak ma dalej postępować, a ja wydaję dyspozycję drugiej osobie: Iza z Gosią, idziecie po kontenery – podaję tylko ich ilość.
Każdy doskonale wie, co do niego należy, nie błądzi, nie dopytuje, nie wymaga nadzoru. Tym sposobem w niespełna dwie godziny były naszykowane rzeczy na dwa kursy, jeden do Stronia Śląskiego, drugi do Nysy.
Na tym podwórku od lat dzieją się z reguły dobre wydarzenia. Porządkowanie fantów, darów, przygotowanie rzeczy w podejmowanych akcjach, te wszystkie wspólne aktywności przekuwają się nie tylko na konsolidację całej fundacji, ale co najważniejsze, budują świadomość, że Kocia Mama nie jest firmą wyłącznie na dobrą pogodę. Wszystkie zawieruchy, które dzieją się w kraju czy na świecie, automatycznie są sygnałem, że lada moment padnie hasło: Kocia Mama wspiera!
Kiedy milczę, kiedy pozornie mnie nie ma, kiedy jestem mniej aktywna na forum, fundacja wie, że to tylko cisza przed akcją, że w skupieniu snuję plany pomocowe, a kiedy szkic ujrzy światło dzienne, każdy świetnie będzie wiedział, w jakie zadanie ma się włączyć. Takiej sytuacji nie wypracuje się poprzez puste, nic nie wnoszące zebrania, poprzez indywidualne rozmowy motywujące. Przykład idzie z góry, kiedy grupą kieruje osoba zorientowana wyłącznie na promocję własną, identycznie postępują skupieni wokół niej ludzie, wtedy zanika faktyczna idea.
Maciej do Nysy dostarczył rzeczy dedykowane zwierzakom, ale i produkty, które mogą przydać się weterynarzom. Burza spustoszyła nie tylko miasta i wsie, zniszczyła kliniki weterynaryjne, woda zabrała leki, sprzęt medyczny, transportery i klatki. Brak tych narzędzi paraliżuje codzienną pracę, wyklucza pomoc chorym zwierzakom. Kocia Mama w miarę swoich możliwości przekazała środki, które ułatwią opiekę nad zwierzakami. Ania natomiast, po uprzednim rekonesansie, wskazała, jakie produkty powinny znaleźć się w jej transporcie. Generalnie pomoc była już zdefiniowana, ponieważ wolontariuszka sporządziła listę potrzeb, jakie zgłaszali opiekunowie zwierząt. Informacja, że do zbiórki darów wybrano teren miejscowej szkoły w Stroniu Dolnym, sprawiła, że przygotowane zostały fanty dla dzieci. Do walki z usuwaniem szkód spowodowanych powodzią stanęło nie tylko lokalne społeczeństwo. Dzieci w wieku 6-12 lat, których rodzice sprzątają teren, przebywają w tym czasie pod opieką pedagoga na świetlicy. Żeby uniknąć patrzenia w ścianę, żeby zająć czymś miłym ich głowę, żeby oderwać od przykrej rzeczywistości, fundacja przygotowała również transport prezentów dla nich. Wszystkie produkty zakupione w ramach dotacji „Moce nadłódzkie”, te, które miały być wykorzystane podczas konkursów i warsztatów, zostały umieszczone w transporcie Ani, czyli mazaki, kredki, temperówki, nożyczki, kleje, bibuła i papier kolorowy, notesy, kartony, zwykłe kartki, a nawet malowanki, rebusy i wyliczanki, z których korzystałyśmy podczas zajęć z kociej edukacji. Do paczki dołożyłyśmy także pluszaki. Wszyscy zawożą na teren objęty klęską rzeczy oraz produkty niezbędne, wręcz konieczne w takiej sytuacji, nikt nie pomyśli o emocjach najmłodszych, a przecież te zdarzenia nie są dla nich obojętne, gdzieś w nich tkwi strach, niepewność tych dramatycznych dni. Dzieci uwalniają swoje emocje i lęki, malując, rysując, tworząc przez siebie wymyślone obrazy. Dając im produkty, zachęcamy do pracy, a ta zawsze pomaga poukładać się z przykrymi okolicznościami.
Dorośli walczą, by przed zimą naprawić największe szkody, naszym zadaniem jest choć troszkę otoczyć z daleka serdeczną troską dzieci powodzian.
To nie są, jak znam swoich wolontariuszy, ostatnie zrywy wielkich serc. Tradycją jest, że po pierwszym działaniu następują kolejne, ale już bardziej przemyślane. Cały kraj ruszył na południe, piękny odruch. My zatroszczyłyśmy się klasycznie, jak kociary i matki. Teraz czekam na wiadomości, gdzie i w jaki sposób pomóc zwierzakom, to, że z myślą o dzieciach podejmiemy kolejne akcje, jest już na 100 procent pewne, wkrótce przekażemy więcej wiadomości.