Na jakim ja świecie żyję?

Tym razem wtorek. Tradycyjnie Maryla! Zaczęła sakramentalnym:
– Jak się czujesz? Stosujesz zalecenia? Musisz dbać o siebie, pomyśl o kotach, nie szarżuj – dodała zawieszając znacząco głos nawiązując do ostatnich moich przeżyć – Co one biedne bez Ciebie poczną? zatem apeluję do Twego rozsądku.
– Chyba nie dzwonisz wyłącznie z troski o moją kondycję. Jeśli mam Cię uspokoić, to zapewniam, że jem pietruszkę, szpinak i kalarepkę.
– Humor Ci wraca, to dobrze. Zatem słuchaj, dzwoniła pani, która ma w domu, bagatela, coś ponad dwadzieścia kotów. Zna ich dokładne daty urodzenia, ktoś tam był kiedyś na interwencji, jakaś fundacja czy towarzystwo, pani nie zna nazwy, obiecali pomoc w efekcie nic nie zrobili. Standard.

– Powiadasz ponad 20? I zna i dokładne daty urodzenia? Czy to jakaś pseudohodowla?
– Nie, twierdzi, że to dzieci kotek uratowanych z ulicy, że przygarnęła ciężarne…
– Podaj mi proszę telefon, coś mi się nie klei w twojej opowieści, sama sprawdzę. Powiadasz, że ma swoje trzy? Dorosłych dziewięć? A małych dwanaście? Intrygują mnie szczególnie te dwa zimowe moty, nijak się nie wpisują w harmonogram, kiedy się kocą te wolno żyjące.

Zadzwoniłam więc.
– Witam… – a potem poczułam się jak telemarketerka wygłaszająca rutynową formułkę, powinnam jeszcze dodawać: ” Proszę nie kłamać, rozmowa jest nagrywana.”

Pani okazała się bardzo gadatliwa, ale kompletnie nieporadna nie ma netu, nawet zdjęć nam nie prześle telefonem, bo nie umie… Już po kilku zdaniach wiedziałam, że pani nie mówi całej prawdy. Żeby później nie było żadnych niedomówień, postawiłam jasne granice. Nie był to czas dobry, na dodatkowe stresy i wątpliwej jakości emocje. Zastanawiałam się, jak przekonać domowników, że mimo zakazu muszę jednak wyjść z domu. Czułam przez skórę, że Maryla jest zbyt łagodna i łatwowierna na przeprowadzenie poprawnie interwencji. Adres zamieszkania pani i jej styl prowadzenia rozmowy automatycznie dał mi przeczucie, z jaką osobą przyjdzie nam  pracować. Znam ten rodzaj, wychowałam się wśród podobnych ludzi. Nie twierdzę, że są źli, ale nie mają skrupułów w chwili, gdy spotkają na swej drodze słabszą, bo bardziej delikatną i wrażliwszą istotę.
Maryla i te jej pokłady zaufania, mimo lat przepracowanych w kontakcie i w Fundacji…

Na moje i kotów szczęście, wyniki moje kontrolne były w granicach normy, więc nie musiałam stoczyć walki z rodziną.
– Umawiaj proszę spotkanie na 11 u pani, Pawła odrobinę szybciej, Filemona maksymalnie na 12, na 14 muszę być z powrotem w domu, inaczej mnie zabiją – przekazałam Maryli.

Następnego dnia staliśmy na podwórku. Kamienica, raczej mało przyjazna okolica. Zagadałam sprzątającego pana, podałam nazwisko, na co pan wzruszył ramionami, że nie zna. Telefon milczał uporczywie. Patrzyłyśmy bezradnie na siebie, czyżby pani z nas zakpiła?

– Próbuj do skutku – rzuciłam Maryli i weszłam  na klatkę – Skoro ma tyle kotów, musi być zapach. Zatrzymałam się przy drzwiach. Podświadomie dobrze wybrałam.
– To ta oficyna – potwierdziła Maryla – Pani się odezwała, ogarniała kuwety…

Wspięłyśmy się na samą górę. Pokoik nawet czysty. Pani w oparach papierosów, starła się mnie przekonać, że z dobrego serca zapewniała rozrywkę staremu dewonowi patrząc przez palce na jego amory z kotkami. Tylko jakoś nie umiała się racjonalnie odnieść do faktu, że dewon lubieżnik ma już 7 lat, kotka rodu ponad 5, a reszta stada to ich wspólne dzieci.  Pani, kiedy pojęła, że w każdym miocie rodzi się jedno kocię ze znamionami rasy, korzystała z okazji, by tym sposobem zasilić domowy budżet.

– To ma znamiona kociej patologii, to co się tu wyprawia!!! Jak pani może na to przyzwalać?  Przecież ten paskud zapładnia własne dzieci! Wiem, że zwierzęta rządzą się innymi prawami, ale pani jest za nie odpowiedzialna, one żyją pod kontrolą!

Nie byłam ani miła, ani łagodna, a już tym bardziej wyrozumiała.

– Jestem po udarze… Wie pani, sytuacja wymknęła mi się odrobinę spod kontroli. Gdyby one rodziły w miocie więcej dewonów, tyle by nie zostawało. A tak, każdy bierze cudaka, a te dachowe rosną, mimo że miłe i kolorowe – próbowała się tłumaczyć opiekunka.
Myślałam, że ją zamorduję.
– Ale szukałam pomocy – kontynuowała – W lutym był tu patrol z pewnej organizacji. Przyszli z policją, zrobili mi rankiem nalot, sama pani rozumie, nie było jeszcze porządku, po nocy, tyle kotów… Sporządzili raport, proszę… –  i położyła dokument na stole.

Faktycznie, chociaż w tym aspekcie nie kłamała. Przeczytałam z uwagą… No no… Papier firmowy, znakiem sygnowany, pieczątki, podpisy, data, orzeczenie, zalecenia… I co dalej się zadziało? Nic!  Przyszli, zrobili zamieszanie, wstyd na całą kamienicę… W jednej chwili pojęłam zachowanie pana sprzątającego, który twierdził, że nie kojarzy nazwiska… To ta ich solidarność ludzi żyjących obok prawa.
– Czekałam na pomoc, widzi pani, napisali, że pomogą z adopcją, sterylizacją, a potem to już telefonu nie odbierali…
Spojrzałam na datę: 21 lutego. Teraz mamy połowę maja… No tak, gdy choć palcem kiwnęli, o te dwa mioty miałabym mniej do zaopatrzenia.
– Ale… – czytałam z uważnie pismo – Napisali wyraźnie, że koty mają suchą karmę, miskę z wodą i drapak do zabawy. Zatem mimo iż stwierdzili ich ponad 20 na 14 m2, nadal nie widzą problemu, żeby dewon dachowe kotki zapładniał! Ciekawe podejście do sprawy. A taki szum medialny robią w internecie. Zadziwiające są drugie dna! Zatem teraz i my sobie popiszemy. Dla bezpieczeństwa kotów, pani i Fundacji, podpiszemy dokument przekazania kotów, żeby nikt nie snuł fantazji na temat, gdzie się nagle podziały. Maryla, poproszę kontenery, pakujemy najmniejsze dzieci.
– Ale tę dewonkę kocham. Proszę mi ją zostawić.
Popatrzyłam twardo.
– Albo zabieram wszystkie bez wyjątku, albo zostaje pani nadal z problemem. Nie wzruszają mnie łzy. Zabieramy na początek dziewięć. Maryla umówiła zabiegi w Perełce. Oseski niech sobie rosną, ale za 4 tygodnie i je przejmę, uprzedzam, to małe dymne dewoniątko też.

– Jest pani gorsza od tamtych! Ich umiałam ugadać –  powiedziała mi opiekunka na pożegnanie. – A tak niewinnie pani wygląda, drobna i na pozór delikatna…
Maryla z Pawłem skomentowali  śmiechem jej skargę.
– Z Szefową się nie wygra, nie zrobi pani krzywdy, pomoże, ale według własnych reguł.

-Wieczorem ktoś podrzuci karmę – powiedziałam. – Proszę o nie dbać. Będę zabierać sukcesywnie, zacznę od małych, potem młodzież, w międzyczasie wysterylizujemy stado. Myślę, że do października się wyrobimy. Teraz jest niedobra pora na te niemal dorosłe. Ma pani Marylę do kontaktu, jakby co doradzę, ale już od dziś nie kręcimy, nie mataczymy, dla dobra i spokoju nas wszystkich! Jesteśmy dopiero w połowie interwencji. Od razu uprzedzam, zostaje dewon i ewentualnie dwie najstarsze, a reszta szykowana będzie do adopcji.