Mam dobre wspomnienia z dzieciństwa. Wychowałam się w starej dzielnicy Łodzi, kamienica rodzinna stała przy małej uliczce, gdzie wszyscy się znali, zatem trudno było o jakąś anonimowość. Społeczność ulicy żyła jak jedna wielka rodzina, więc od samego początku nauczona byłam relacyjności z innymi ludźmi.
Z ogromną wyrozumiałością patrzono na moje więzi ze zwierzakami. Matka po jakimś czasie się, poddała i przestała kupować żywe kury na rosół na Górniaku, bazarze, który funkcjonuje do dziś.
Przełom nastąpił w naszej rodzinnej kuchni w kwestii przygotowywania potraw, od czasu kiedy nabyty z przeznaczeniem na pasztet królik zamieszkał w dziadkowej komórce.
Wiem, jak mojej mamie było trudno, bowiem dziewczynie wychowanej na wsi, ileś tam dziesiątków lat temu, a pamiętać należy, że kompletnie inne zadania miały wtedy gospodarskie zwierzaki, nie wspomnę już o ich traktowaniu, los zesłał dziecko, które zamiast grzecznie bawić się lalkami, latało za kotami.
Zresztą w domu miałam, co było wtedy raczej rzadkością, mini zoo.
Bardzo kochałam sunię Mimi, małą, szarą kundelkę wysoką do mojego kolana, nazwaną na cześć popularnej wtedy piosenkarki. Uwielbiałam kotkę Maszę, imię dostała z dobranockowej bajki. Był kanarek Filip i papużki nierozłączki, ślimak, i stado żab z parkowej sadzawki.
I cała rodzina drżała każdego dnia z obawy z jakim przyjacielem powrócę ze spaceru.
Nie wspomnę z jaką radością obdarzałam psami albo kotami wujków i ciotki.
Patrzyli przez palce na te moje dziwactwa, wychodzili z założenia, że przecież w wyniku mego zachowania nikomu krzywda się nie dzieje.
Fajnie miałam, bo jako chorowitek przekazywana byłam na przetrzymanie do różnych ciotek, a tam, dzięki swoim staraniom, zawsze miałam do głaskania psa albo kota.
Jasno widać, że już jako kilkulatka byłam bardzo rezolutna w temacie zwierząt.
Byłam też nietypowa w innym względzie, otóż lubiłam chodzić do przedszkola, nigdy nie mazałam się, że wolę zostać w domu. Zawarłam pakt z rodzicami: każdego dnia w drodze do przedszkola kupują mi książeczkę z serii „Poczytaj mi mamo!”. Poszli na ten układ sądząc, że w końcu mi się znudzi, ale niestety, już wtedy byłam konsekwentna!
Moje przedszkole było małe.
Nieduży budynek z tarasem wychodzącym na ogród. Niewielkie były grupy, liczyły po 12 – 14 dzieci. Wtedy modne do opieki były babcie i ciocie, mało kto trwonił pieniądze by posyłać dziecko do placówki, która łączyła ważne cele: uczyła, rozwijała, socjalizowała, niwelowała różnice czy braki wyniesione z domu.
Z sentymentem wspominam ciekawe zajęcia, wędrówki do kina i teatru, wycieczki całodniowe i nawet mam wspomnienia wybiegowe, bo nasze przedszkole wybrała Firma Telimena i dzieci prezentowały nowe trendy modowe. Może stąd się wzięło moje obycie na scenie i brak tremy przed publicznymi wystąpieniami? Może już wtedy Los mnie szykował do późniejszej misji, do bycia szefową Kociej Mamy?
Kiedyś w rozmowie, kiedy do Fundacji dołączyła Renia, zgadało się, że znam to przedszkole za płotem koło Jej bloku. Wtedy zadałam sobie pytanie: „Czy kiedyś trafię tam z Fundacją?”
I stało się.
Iwona w ramach rutynowych menadżerskich działań zgłosiła na edukację moje przedszkole, w którym pracuje obecnie jej kuzynka, to już było podwójne kumoterstwo czyli i tym razem zadziało się odrobinę magicznie.
Zaproszenie na spotkania otrzymałyśmy jeszcze wiosną, ale że ze mną różnie było, Renata nie chcąc zrobić mi przykrości, przeniosła je na jesień.
Wdzięczna jestem Jej za tę decyzję!
Szybko, sprawnie, kompletnie bezkolizyjnie ustalone zostały wszystkie najważniejsze aspekty kociomaminej wizyty.
Ciekawa byłam tego spotkania. Czy nadal w budynku latają ówczesne pozytywne fluidy?
Nic się nie zmieniło, atmosfera panuje taka sama, nawet misja jest utrzymana, bowiem przedszkole jest obecnie integracyjnym. Panie jak wtedy, szalenie ciepłe, bezpośrednie, dzieciaki otwarte, komunikatywne, ale grzeczne i układne,
Zachowany został układ sali, szafki w szatni nadal oznaczone naklejkami zwierzaczków, nawet została widna obiadowa, tylko zmiany zaszły w kotłowni, teraz inne piec zapewnia ciepło.
Od drzwi przedstawiłam się branżowo:
– Witam jestem Kocia Mama, to moje ukochane przedszkole! Kiedyś i ja tu psociłam, fundowałam wychowawcom moc atrakcji!
Tak rzeczywiście było!
To, że byłam maskotką wszystkich, nie zmieniało wcale faktu, że potrafiłam doprowadzić opiekunki do szału, kiedy znudzona zajęciami nagle znikałam i dopiero w wyniku dociekliwego przeszukiwania wszystkich kątów odnajdywały mnie pomagającą nosić węgiel panu palaczowi albo panu dozorcy zbierać śmierci.
Teraz wróciłam jako dorosła, ale czy tak wiele zmian zaszło w moim zachowaniu, nie bardzo jestem pewna. To żądne wrażeń dziecko zmieniło się w zdecydowaną odważną kobietę, która od lat stara się zmienić koci świat. Myślę, że dużo zawdzięczam moim pierwszym nauczycielkom, że dostrzegły te mocne cechy charakteru i nie zrobiły kompletnie nic by je wytępić czy osłabić. Teraz odwiedzając różne placówki z grozą dostrzegam jak tłamsi się indywidualność i nieprzeciętność.
Na szczęcie w moim przedszkolu i obecnie promuje się właściwe relacje ze wskazaniem na rozwój osobisty dziecka.
Samo spotkanie było typowe, powiem wręcz klasycznie poprawnie.
Uśmiech na powitanie i słowa:
– Już na panie czekamy, dzieciaczki niespokojne jak wulkan przed wybuchem!
Po pierwszej lekcji nawet nie musiałam pytać Renię o atmosferę na sali, wystarczył mi fakt, że zabrakło jej podstawowego czasu.
Radosna mina kwitowała moje domysły.
Cztery zajęcia migiem przeszły, nawet Iwan nie rejterował do kontenera, leżał na ławce i zachęcał dzieciaki do zabawy. Zachowanie kompletnie wyjątkowe.
Dzieciaki pracowały bardzo aktywnie, panie opiekowały się kotem, malowały buzie, rozdawały nasze prezenty. Urzekł mnie panujący klimat, ich współpraca, ilość pytań, którymi byłam zasypana i słowa: „Ależ od pani bije dobra energia!!!”
Ciekawe były jak te dzieci, dosłownie wszystkiego, jak to jest być szefową tak znanej Fundacji, kto nas nauczył zasad edukacji, czy mamy kursy pedagogiczne za sobą , kto nam przekazał tak bogatą kocią wiedzę?
Zabawnie wyszło, bo przy okazji edukacji maluszków, wyjaśniałam frapujące je tematy.
Pożegnanie też było niesłychanie miłe. „Wróćcie do nas wkrótce, będziemy zbierać dla Was karmę, oby koty Wam nie chorowały i dużo, dużo pomyślności dla kociaków, wolontariuszek i samej Kociej Mamy!” usłyszałam na koniec spotkania
A ja serdecznie z całego serca dziękuję społeczności przedszkola, że dzięki niej moje wspomnienia wzbogacone są o świadomość, że tak jak wtedy tak i obecnie panuje w moim przedszkolu zrozumienie, szacunek i serdeczność. Minęły lata a dobry klimat i fajna aura nadal mocno otulają mury mojego przedszkola. Niesamowita sprawa!