Zasady panujące w Kociej Mamie obowiązują wszystkich bez wyjątku takie same, dotyczy to również i mnie, szefowej.
Kiedy kilka tygodni temu nominowałam koty jadące do enklawy, wybierając te, które sprawiały kłopot swym brudzeniem, zawisło w przestrzeni fundacyjnej pytanie, dlaczego nie brany pod uwagę jest mój szczoch Mopik? Nikt nie odezwał się słowem, ale moja kocia intuicja wyczuwała ogromne napięcie. Ten i ów zachodził w głowę, jak to się stało, że w chwili, kiedy zdecydowałam się na tę eskapadę, nie zabrałam swojego upierda?
Wyjaśniam zatem wszystkim. Byłam zmęczona zachowaniem Mopika, do szału doprowadzało mnie jego znaczenie terenu, tym bardziej, że jego śladem szły inne moje kocury. Każdego ranka budziłam się sparaliżowana strachem, w jakim miejscu znajdę kałużę. Wolę nie mówić, ile miałam przez niego awantur i kłótni. Wypróbowałam każdą opcję, od tabletek na wyciszenie po obroże behawioralne i wkłady do kontaktu. Stawiałam jak głupia w każdym kącie domu kuwety. Przed wizytą znajomych nie martwiłam się o to, czy zasmakuje im serwowane menu, tylko o to, czy Mopik nie zsika im się do butów. Wole nie pamiętać, ile wydałam swojej domowej kasy na niwelatory zapachu kociego moczu.
Do obłędu doprowadzał mnie swoim zachowaniem ten kot, ale nie umiałam go wywieść do enklawy, czułam, że to nie jest dobre rozwiązanie i musi być wyjaśnienie jego zachowania.
W moim domu miał swoją przestrzeń, swoją poduszkę i miejsce w terenie. Ale nie miał towarzysza. Leon jest indywidualistą, kotem mądrym i rozsądnym, on na swojego przyjaciela wybrał mnie. Iwan elegancko dogadał się z Wackiem. Są nierozłączni. Jeden Mopik jakoś dziwnie się między nimi błąkał. Czasem podszedł do mnie, popatrzył w oczy i czarował, jakby chciał powiedzieć: „Kiedy wreszcie do Ciebie dotrze, że mój czas ucieka, że ja też chcę mieć przyjaciela?”
To była środa, mój ulubiony dzień! Kocham środy, one zawsze są dla mnie dobre. Jeśli mam podjąć decyzję życia, zawsze w środę to czynię. Tak było i tym razem. Zadzwoniłam do Ewy, prezeski Fundacji Jazgot, znamy się jeszcze z czasów jej aktywności na Kosodrzewiny. Łączy nas oprócz miłości do zwierząt jeszcze jedna kwestia, obie miałyśmy wątpliwą przyjemność przez moment pracować z pewną uwielbiająca robić afery wolontariuszką!
– Ewa, jest zadanie! – powiedziałam otwarcie – Szukam domu dla Mopika ale to nie może być taki zwyczajny dom! Nie chcę mu pisać tradycyjnego ogłoszenia adopcyjnego, bo z uwagi na jego wygląd, chętnych będzie multum, a chcę go wydać tak, bym miała kontakt z nowym opiekunem i, powiem szczerze, uczciwy monitoring. Mam na oku jedną dziewczynę, ale nie wiem czy podejmie się zadania.
Minęło kilka dni.
– Iza, mam dwoje chętnych, oboje są behawiorystami i posiadają już po jednym kocie i kilka psów. Znasz kota, sama decyduj, oboje czekają na decyzję.
Kiedy usłyszałam, że Zosia chce spróbować żyć z Mopikiem, z radości byłam bliska łez. Wybrałam ją, bo ma łagodnego kota, bo znam ją, bo szkoliła moje wolontariuszki na prowadzonych przez nią kursach behawioralnych i z pierwszej pomocy. Jest spokojna, wyważona i co dla mnie szalenie ważne, ma serce dla zwierząt, cierpliwość i ogromną wiedzę i wyobraźnię. Tak, tak. By żyć z kotami w symbiozie trzeba mieć w sobie ten dar, to, co określamy jako „coś więcej”!
Adopcję umówiłyśmy oczywiście na środę. Mopik na pożegnanie zasikał mi pół salonu. Podekscytowane byłyśmy obie, on był wyluzowany. Dałam mu posag: osobisty kontener, kocyk, wyprawkę i pakiet badań, które były robione w maju.
Nie powiem ile kosztowała mnie ta decyzja. Nie przyznam się, z jakim napięciem czekałam na wiadomości od Zosi. Od dnia adopcji minęły ponad trzy tygodnie i relacje, jakie mi Zosia zdaje, upewniają mnie tylko, że podjęłam słuszną decyzję.
– Mopik pokochał mojego kota. Razem śpią, myją sobie łebki, nawet zaczynają wspólną zabawę.
Mój kot jest szczęśliwy, ma wreszcie przyjaciela. Śpiewa Mopikowi, mruczy mu do ucha, kładzie się koło niego.
– A jak z brudzeniem?
– Nie zauważyłam! Jest przykładnie czysty! Dużo je, ma apetyt ale korzysta z kuwety, nie mam dywanów, zauważyłabym!
I co mam powiedzieć w takiej sytuacji? Że nadal powinnam ignorować potrzeby kota dla własnej dziwnej dumy wstrzymującej przed przyswojeniem prostego faktu, że mimo wszystko mój dom nie był wymarzonym dla Mopika?
Trzy lata prawie zajęło mi dojście do tej konkluzji, do zrozumienia w swoim przypadku tego, co innym kładę do głowy podczas każdej adopcji: każdy chce mieć swojego przyjaciela i nie ważne czy jest to człowiek czy kot!
Jeszcze jedno doświadczenie, jeszcze jedna niesamowita kocia historia. Ja dla niego już więcej uczynić nie byłam w stanie. Wyleczyłam, odpchliłam, nauczyłam pewności i odwagi, wreszcie umiałam pozwolić mu żyć tak, jak chce.