Przyszła lata temu, rekomendowana przez Magdę, po czarną kotkę dla mamy. Miałam wtedy miot złapany gdzieś na działkach, już odrobaczony i zdrowy ale jeszcze nie do końca oswojony, choć już kuwetkowy i latający po domu. Wydłubałam kociaka spod komody, włożyłam do koszyka wraz z ulubioną zabawką. Kosz zakleiłam taśmą, mówiąc:
– Proszę nie otwierać po drodze, za kilka dni powinna już was kochać!”
Olga, bo to była ona, miała ze zdumienia oczy większe niż przysłowiowe pięć złotych.
– Miała być łagodna, tak przynajmniej twierdziła dr Magda… – próbowała nieśmiało wycofać się z adopcji.
Popatrzyłam na dziewczynę uważnie, oceniłam jej szanse, predyspozycje i empatię. Wszyscy wiedzą, że mam oko i wyczucie nie tylko do zwierząt, w ocenie ludzi tez się raczej rzadko mylę.
Podobała mi się analiza do tego stopnia, że odstąpiłam od tradycyjnego wsparcia mówiąc: – Spokojnie, już wkrótce to będzie wasza ukochana Czarnula!
Po kilku tygodniach usłyszałam od Magdy, że zgodnie z prognozą, czarna dzikuska skradła serce Olgi i jej mamy i faktycznie jest miłym, mruczącym domagającym się pieszczot kociaczkiem.
Jakiś dziwny zbieg okoliczności sprawił, że niebawem po tej dość niezwykłej adopcji, Olga przyszła z zapytaniem czy ją przyjmę na wolontariat. Była bardzo delikatna, nieśmiała, ale stanowcza i charakterna. Ta mieszanka cech bardzo mi się spodobała.
– Nie jestem tak twarda jak pani…
– Spokojnie, będziesz miała moje lata i doświadczenie też inaczej będziesz stąpać po ziemi. Teraz jest Twój czas marzeń i głowy w chmurach, ale cieszę się, że chcesz pracować i ratować koty.
Lata zeszły nam razem.
Nie pomyliłam się w jej ocenie. Do społecznej pracy wciągnęła całą rodzinę, nawet wiekowym dziadkom nie odpuściła, o mamie i tacie nie wspominając. Piotr, jej wybranek też bardzo szybko włączył się w pomoc.
Kilka lat temu Olga zrealizowała marzenie życia i wybyła do Australii, ale nadal czuje się częścią Kociej Mamy i jak może mnie wspiera, generalnie przysyłając na aukcje fanty. Ale co mnie cieszy szczególnie, Olga nigdy nie ominie okazji, by się ze mną spotkać, kiedy tylko pojawia się w Polsce. Nie zapraszam, nie zachęcam, czekam, kiedy już nacieszy się rodziną, zaliczy towarzyskie spotkania, ponieważ wiem, że wizyta u mnie wpisana jest w jej kalendarz!
Kiedyś odwiedzali mnie tylko z Piotrem. Teraz przybyli w większym gronie. „Masz w Fundacji następną kociarę!” ze śmiechem wskazała na córeczkę Talę biegającą za moimi kotami.
Serdecznie, naturalnie zawsze toczy się rozmowa. Jest miedzy nami jakaś więź trudna do zdefiniowania. Cieszymy się z tych kilku chwil, które możemy spędzić razem.
Polecieli w daleki świat ale to, z czego jestem szalenie dumna i za co im pięknie dziękuję, to fakt, że zawsze mają czas i potrzebę by zajrzeć do mojego kociomaminego gniazda.
Ola, Piotr, Tala do zobaczenia za jakiś czas!