mikołajki

Nie raz podnosiłam temat podziału ról i zadań oraz faktu, że bardzo pilnujemy swoich granic zakresu odpowiedzialności za ich wykonanie. Kiedy Ela ma kłopot, teksty poprawia Ania. I ja ani na moment nie troszczę się o realizację korekt, które leżą na ich głowie. Kiedy tematy dotyczą interwencji, adopcji czy akcji, wtedy oczywiście dokumentuję reportaż odpowiednimi fotografiami. Fajnie, kiedy wykonywane są przez profesjonalistów a nie tak jak w naszym przypadku przez amatorów, nie zawsze troszczących się o tak zwane plany dalsze, bliższe czy tło. Pracując w wolontariacie, dbając o każdy zebrany grosz, nie mam w budżecie punktu pod tytułem: honorarium fotografa. Raz do roku oczywiście dzieje się taka okoliczność, ale jest nią sesja nagrodowa i w tym przypadku występuje od 15 lat wyjątek.
Działając charytatywnie, nie posiadając typowych etatów, niestety nie kwalifikujemy się do żadnej akcji pomocowej z urzędu miasta, nie mogę liczyć na jakiekolwiek dotacje na edukację lub prowadzenie interwencji. Działamy, góry przenosimy, a zachowując niezależność sprawiamy, że odstawia się nas na bok. Na szczęście ludzie potrafią docenić sztywny kark i wspierają nas dość mocno, doceniając ilość ratowanych kotów.

Kiedy tematem reportażu czy nawet jakieś okolicznościowej wypowiedzi są wyjątkowe dni, a takich jest raczej sporo w roku, zawsze proszę Emilkę o przygotowanie stosownej grafiki, nawiązującej tematycznie do sytuacji, rocznicy czy święta. Mikołajki w tym roku mi nie umknęły, ale zawirowania dnia codziennego i nagła aktywność z Darią były o niebo ważniejsze niż złożenie życzeń kotom i wszystkim kociarzom. To, że zabiegamy o zdrowie nie tylko domowych, to że ratujemy, lecząc i operując środowiskowe, wie każde dziecko. Znamy nasze największe fundacyjne życzenie, które wypowiadamy niezmiennie przy każdej okoliczności: Oby nam koty nie chorowały!

Dlatego z ręką na sercu przyznaję, nie miałam złych intencji. Czas poświęcony na prowadzenie fundacji muszę jeszcze dzielić z innymi aktywnościami, których nie chcę i nie mogę zaniedbać. Wybory w życiu zawsze są trudną kwestią, zawsze pojawiają się zwątpienia, rozterki, dylematy.
Mój umysł na szczęście umie dobrze analizować, nawet jeśli targają mną okropne rozterki. Bycie szefową nie sprowadza się tylko do płacenia faktur i rachunków, do wydawania zgody na zabiegi, przyjęcia mruczków czy monitoringu interwencji.

Ważny, a może najważniejszy rozdział pracy, to komunikacja. Te zadania najbardziej zdzierają moje emocje. Zbyt mocno zawiązały się między nami relacje, zagubiła się granica dyskrecji, prywatności, anonimowości. Wielu z wolontariuszy nie postrzega mnie tylko jako szefowej, naturalnie zatarł się dystans, zniknęła granica, jaka przeważnie jest utrzymywana i respektowana w innych organizacjach.

Z okazji Mikołajek sobie życzę przede wszystkim cierpliwości. Zrozumienia mam wiele, zawsze tak było, jednak teraz muszę nauczyć się odwagi nazywania rzeczy po imieniu, jeśli sytuacja tego wymaga. Rozumiem, kiedy sytuacja wynikająca z fatalnego stanu zdrowia kota przekłada się na naturalne w tym wypadku lęki, obawę czy niepokój, jednak ja nie mogę pełnić roli bufora, który amortyzuje negatywne emocje. Wolontariusze zgłaszający się na najtrudniejszy wolontariat, a do niego zalicza się prowadzenie domu tymczasowego, muszą mieć świadomość, ze nie zawsze życie fundacyjne składa się z samych sukcesów. Z racji funkcji, moje obciążenie emocjonalne jest już tak maksymalnie wyśrubowane, że dodatkowe bodźce nie są mi potrzebne.

Każdy ma prawo do życzeń, ja tym bardziej. Jak mogę, opiekuję się swoją fundacją, więc moja stabilność emocjonalna przekuwa się na pozytywne rezultaty, trafione decyzje, udane pomysły.

Stan skrajnego obciążenia wyrzutami innych nic dobrego nie wnosi, a tylko psuje harmonijne współdziałanie. Nie chcę zbyt wiele, tak myślę. Mam marzenie, żeby ludzie bardziej cenili to, co sami mówią. Czasem gorzkie słowo, a jeszcze rzucone w negatywnej emocji, do tego bez pokrycia z prawdą, większy ból powoduje niż cięte razy. Mikołajkowy wieczór minął mi na wykładzie, jak należy dbać o wzajemne relacje, jak szanować panujące w fundacji zasady i jak świadomie przyjmować sytuacje kryzysowe, trudno się więc dziwić, że typowe mikołajkowe życzenia mam odwagę sformułować dopiero, kiedy i mnie uspokoiły się nerwy. Jestem silna, ja się nie umiem żalić. Cykl reportaży o tej drugiej sferze pracy, nieznanej nikomu, a dotyczący emocji, relacji, komunikacji, powstał z prozaicznego powodu, mało kto wie, z jakimi sytuacjami przychodzi mi się mierzyć. Moje szefowanie to nie sporadyczny dyżur, nie lans w telewizji, choć wcale nie stronię od udziału w fajnym, konkretnym, merytorycznym wywiadzie, to multum problemów, tragedie kotów mieszające się z nieszczęściem ludzi i stąd powstało słynne hasło: Zaraz pójdę szukać mostu!

Rozsądna do bólu, obowiązkowa, wiem, że nie po to założyłam fundację, by płakać, ale czasem poziom wszystkich nieszczęść sprawia, że mam ochotę zaszyć się w najciemniejszym kącie jak kot i przeczekać kryzys, ale zaraz nadchodzi refleksja, a kto chwyci byka za rogi, jak nie ty!

Opublikowano w kategoriach: Łódź