ludzie fundacji

Każdą organizację tworzą ludzie. Oni są podwaliną, opoką, wsparciem. Jedna osoba, nawet jeśli ma wizję, jeśli nie skupia wokół siebie grupy, nie przekuje na realne cele żadnych marzeń.

Indywidualista działa zawsze sam. W roli tej świetni są pisarze, poeci, artyści fotograficy. Malarze, rzeźbiarze, filmowcy tworzyli swoje szkoły, w których wykładali czeladnikom tajniki zawodu. Historia uczy patrzenia na współczesność, wyciągania wniosków, pomagających odnaleźć się we współczesnych, przeróżnych okolicznościach, ale i podejmowania słusznych decyzji, szczególnie mających w konsekwencji wytworzyć dobrą atmosferę w grupie. Czytając żywoty czy biografie, poznajemy historie pięknych zwycięstw, ale i dramatycznych upadków, które były konsekwencją złej personalnej polityki.

Tak to już dzieje się od zawsze, że kiedy działa się w grupie, należy być autentycznym, nie tylko od święta, ale każdego dnia w swoim życiu postępować tak, by nie wystawiać na szwank własnej wiarygodności.
Działając w obszarze zwierząt, prowadząc przeróżne akcje, kampanie, projekty, nie wolno umniejszać ważności żadnej aktywnej społecznie osoby. Nie jest istotne, czy wspiera fundację systematycznie od lat, deklarując bycie wolontariuszem, czy zjawia się okazjonalnie w sytuacji, kiedy należy zaopiekować się kocim stadem. Docenić i szanować należy każdy taki odruch, powodowany troską o zwierzęta, świadczy to bowiem o empatii, ale i o dobrym, wrażliwym sercu. Zawsze wychodzę z założenia, że wolny człowiek, stając się prawdziwym społecznikiem, sam na siebie nakłada nie tylko obowiązek, ale staje się automatycznie jednym z trybów, napędzających fundację.

Mam komfort pracy w bardzo dużej grupie, a nie zamyka się ona wyłącznie na wolontariuszach. Tworzą ją wszyscy, którym przez te lata pomogłam kompletnie bezinteresownie, rozwiązując problemy, które na nich spadły. Nigdy nie było transakcji wiązanej czy też barterowej. Była konieczność wykazania się interwencyjnie, czyniłam to bez nadziei na rekompensatę czy jakiś ciąg dalszy. Udana akcja, wyłapane dorosłe koty, oddane maluchy do adopcji, zawsze były dla mnie najmilszą dla serca zapłatą. Wtedy zrodziło się powiedzenie: Przyjdą moje dziewczynki i zrobią porządek. Emila przekuła je na hasło, a Magda zrobiła stosowne grafiki na koszulki, które na bazarku cieszyły się ogromnym popytem. Na tym przykładzie widać jasno, jak u nas jedno pozytywne zdarzenie inicjuje kolejne, przynoszące pozytywne dla Kociej Mamy wyniki.
Rzadko spotyka mnie odmowa, kiedy proszę o pomoc. Wszyscy doskonale znają moją, a zarazem fundacyjną, moc sprawczą, jednak kiedy my się poczujemy wykorzystywane, umiemy się bez hałasu wycofać.

Dlaczego podejmuję po raz kolejny trudny aspekt pracy? Ktoś, kto nie zna relacji panujących w Fundacji, nie doświadczył troski, z jaką otacza ona każdego jej członka i kompletnie nie rozumie atmosfery, jaka w niej panuje. To nie jest układ oparty na zależnościach, hierarchii czy sympatii. Tu nie ma koterii, grupek wzajemnej adoracji, przyjmowania ze zrozumieniem pasywnego zachowania. Każdy pracuje w takim stylu i tempie, jakie deklarował we wstępnej rozmowie.
Fundacja działa w oparciu o własny budżet. Mamy dość liczną grupę darczyńców, działamy aktywnie na Pchlim Targu, ale też staramy się skorzystać z wydarzeń gminnych czy miejskich, zgłaszając chęć udziału.

Po raz pierwszy udało nam się zaprezentować na dożynkach w Spale. Ładna, wypoczynkowa miejscowość, świetnie przygotowana, z rozmachem, impreza, a na dodatek fajna pogoda, przyciągnęła wiele osób. Stoisko od rana przygotowały Kasią z Kają i Dorotką, a potem dołączyłyśmy obie z Blanką. Podczas drogi Blanka kilka razy nawiązała do odległości między miastami. Razem podróżowałyśmy nie raz, odwiedzając szkoły w Zgierzu czy Piotrkowie, nigdy nie podejmowała takiego tematu. Znam moje wolontariuszki doskonale, czułam, że za tym stwierdzeniem nastąpi jakiś ciąg dalszy. Nie umiem ani też nie chcę unikać rozmowy, nawet jeśli nie zawsze jest dla mnie miła. Sama pociągnęłam temat.

-Powiedz mi proszę, co się wydarzyło, że nagle podejmujesz taki temat?
-Bo ludzie mnie pytają, czy nie czuję się wykorzystywana, pełniąc funkcję kuriera….
– To normalne- wyjaśniłam spokojnie- nie rozumieją panujących w fundacji relacji i snują wnioski na podstawie fałszywych założeń- tłumaczyłam tak, jak czułam.

-Ja też mogę czuć się wykorzystywana, kiedy każdy z was składa mi czasem wizytę bez zapowiedzi, mając świadomość, ze w tym samym miejscu mieszkam, pracuję zawodowo oraz działam społecznie. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że mogę iść do sklepu, lekarza czy fryzjera. Ma po drodze czy przy okazji, więc zagląda w sobie dogodnym terminie. Na szczęście kilka osób już przyswoiło, że nie jestem przywiązana łańcuchem do brzozy i nauczyło się uprzedzać, by klamki nie pocałować. Jeszcze trudniejszy temat pojawia się w przypadku prowadzenia interwencji z nowa osobą, wtedy kompletnie nie mam odrobiny spokoju, ponieważ nie bacząc na porę, dzwoni natychmiast, kiedy tylko ma wątpliwość albo pojawia się mały nawet problem. Tym sposobem termin „wolny weekend” nigdy mnie nie dotyczy.
-Poza tym – snuję dalej- to, że dziewczyny obsługują kiermasz danego dnia, to, że fizycznie nie jestem na nim obecna, nie zmienia faktu, że musze rano klamoty wydać, a wieczorem schować, więc rozkład dnia i zajęcia planuję pod wydarzenie, bez wyjątku, czy jest to sobota czy niedziela.
I tak bym mogła wymieniać przykłady bez końca, jak ludzie fundacji mają wpływ na styl i rytm mojego każdego dnia, przez 365 dni w roku. Ja, nawet na wakacjach, musze mieć rękę na pulsie.
Kto nie zna specyfiki naszej pracy, kto nie miał z nami do czynienia, lepiej, żeby nie budował fałszywych wniosków, ponieważ zawsze każdy dialog zaczynam od zdania: Czy masz czas, by podjąć się zadania?

Dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem głową, mówiąc: Ludzie wygłaszają opinie kierując się swoim podejściem do pewnych tematów , a te nie zawsze, a generalnie nigdy, nie sprawdzają się w naszym przypadku!

Mam świadomość, że radość i satysfakcja z wykonywania wolontariatu w Kociej Mamie, innych doprowadza do pasji, jednak nie mam wpływu na fakt, że osoby toksyczne duszą się w naszym środowisku. Mnie nie omami służalczość. Nie lubię fałszu, wyczuwam go nawet w cudnych, lukrowanych słowach. Otaczam się sprawdzonymi, solidnymi ludźmi, dlatego mogę porywać się na spektakularne, dla innych nierealne, interwencje.

A na dożynkach było jak to u nas, tradycyjnie zabawie i rodzinnie. Dziewczyny sprzedawały kocie wyroby rozdawały reklamy i ulotki, częstowały kocimi krówkami. Iwonka zadbała by podziękować organizatorom za zaproszenie do udziału oraz możliwość zaprezentowania gościom Kociej Mamy.